Ale podróżni, znajdujący się w łódce balonowej, byli to ludzie energiczni, nie lękający się śmierci; ani jedna skarga z ust ich nie wyszła, postanowili jednak ratować się do ostatka. Łódka, był to prosty kosz, upleciony z łoziny, nie mogłaby więc w żaden sposób utrzymać się na powierzchni wody; gdy już obniżyła się o 400 zaledwie stóp nad morzem, dał się słyszeć silny głos męski:
— Czy już wszystko wyrzucone?
— Nie, pozostało jeszcze 10.000 fr. w złocie.
— Wrzucić je w morze.
I ciężki worek spadł w otchłanie wód oceanu.
— Czy teraz balon idzie wgórę?
— Cokolwiek, ale niebawem opadnie.
— Uchwyćmy się siatki, a łódkę rzucić w morze.
Rozkaz spełniono, był to ostatni środek ratunku. Teraz już tylko w miłosierdziu Bożem mogli pokładać nadzieję.
Wiadomo, że najmniejsze ulżenie ciężaru wywołuje zmianę w położeniu balonu, a więc po usunięciu ciężaru względnie dość ciężkiego musiała zajść zmiana nagła i ważna. Chwilowo balon wzbił się dość wysoko, lecz, że niepodobna było naprawić rozdarcia, nagle zaczął opadać. Wtem dało się słyszeć głośne szczekanie Topa. Był to ulubiony pies jednego z podróżujących statkiem powietrznym, który uczepił się sieci, tuż obok swego pana.
— Top coś zobaczył! — zawołał jeden z podróżników.
Wtem zagrzmiał głos silny:
— Ziemia! ziemia!
Wicher nieustannie popychał balon na południo-wschód; tym sposobem od świtu przebyto setki mil. Wreszcie ukazał się w tym kierunku ląd dość wyniosły, odległy jednak jeszcze z jakie trzydzieści mil. A czy przed upływem tego czasu balon nie postrada reszty gazu? Oto pytanie, jakie z przerażeniem stawiali sobie towarzysze niedoli.
Widzieli zoddali grunt, do którego koniecznie dostać się było trzeba; nie wiedzieli jednak, czy to ląd, czy wyspa, czy ziemia zamieszkała, czy bezludna — ale nie było wyboru.
Nie mogąc się utrzymać, balon dotykał już prawie powierzchni morza, unosząc się ciężko jak ptak, któremu ołów przyczepiono do skrzydeł. Nareszcie, gdy już ziemia zaledwie o milę była odległa, balon, spłaszczony niemal zupełnie, zaledwie w samej górze zachował nieco gazu. Przyczepieni do siatki podróżni zbyt wielki dla niego stanowili ciężar i już dotykali powierzchni morza, i czuli uderzenie spienionych bałwanów; wtem wiatr dostał się do wnętrza balonu i, pędząc go, jakby okręt płynący z wiatrem, popchnął ku wybrzeżu, które już teraz zaledwie o paręset sążni było odległe.
Nagle straszny krzyk wydarł się z piersi czterech aeronautów i balon, który, jak się zdawało, nie mógł się już unieść, podskoczył do góry, jakby wyrzucony siłą bałwanów i oswobodzony od znacznej
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.