Cyrus Smith słuchał, milcząc; oczy jego jednak pałały. Nadarzała się sposobność, a taki człowiek, jak on, pewnie jej nie opuści. Wprawdzie był to sposób nader niebezpieczny — lecz to nie mogło go odstręczyć. Pomimo nadzoru można było wśród nocy zbliżyć się do balonu, wskoczyć w łódkę i odciąć przytrzymujące go sznury. Wiedzieli, że narażają się na utratę życia, lecz zato, jeśli się powiedzie — i gdyby nie ta szalona burza... Ba! gdyby nie ta burza, balon już dawno byłby uleciał, i terazby się wznieść nim nie mogli...
— Lecz ja nie sam tylko jestem — rzekł Cyrus Smith.
— A ileż osób chcesz pan zabrać? — zapytał marynarz.
— Dwie: przyjaciela mego, Spiletta, i służącego mego, Naba.
— To więc razem ze mną i z Harbertem będzie pięć osób —
odrzekł Penkroff — a balon przygotowany był dla sześciu.
— Więc zgoda, puszczamy się! — zawołał inżynier.
I niezwłocznie zawiadomił reportera Spiletta o zamierzonej ucieczce; ten zgodził się odrazu i dziwił się tylko, że mu to prędzej nie przyszło do głowy. Co do Naba, ten byłby w piekło poszedł za panem.
— A więc do widzenia o dziesiątej wieczór — rzekł Penkroff —
zejdziemy się tam wszyscy niby przypadkiem.
— Do widzenia — odpowiedział inżynier — daj tylko Boże, aby burza nie ustała, zanim się wzniesiemy.
Pożegnali się i Penkroff wrócił do domu, gdzie go oczekiwał Harbert Brown. Odważny ten młodzieniec wiedział, jaki plan ułożył sobie marynarz, i oczekiwał niecierpliwie, co na to powie inżynier; ucieszył się więc niewymownie, dowiadując się, o zawartej umowie.
Huragan nie ustawał, to też Jonatan Forster i jego towarzysze ani myśleli puszczać się w tak wątłej łódce. Inżynier i marynarz ciągle kręcili się wpobliżu balonu, zdjęci obawą, aby go wiatr silny nie podarł, lub, zrywając sznury, nie porwał w powietrze.
Nadszedł nareszcie wieczór, a za nim noc czarna. Gęste mgły, niby chmury, dotykały prawie ziemi; zimno było dokuczliwe, padał deszcz ze śniegiem. Zdawało się, że gwałtowna burza zmusiła oblegających i oblężonych do zawarcia rozejmu, i grzmot dział ucichł wobec przerażającego huku huraganu. Ulice były zupełnie puste, a zwierzchność miasta uważała, że wśród tak rozszalałej burzy niema zupełnie potrzeby strzec placu, na którym przytwierdzony był balon. Tak więc wszystko sprzyjało ucieczce więźniów, lecz jak dokonać jej wśród tak gwałtownej burzy!?...
W umówionym czasie zeszli się więźniowie. Obok łódki tak było ciemno, że się dostrzec nie mogli. Niebawem Cyrus Smith, Gedeon Spilett, Nab, Harbert zajęli miejsca w łódce, a Penkroff, zgodnie z rozkazem inżyniera, odwiązywał zkolei worki balastu, poczem wsiadł także do łódki. Już mieli oderżnąć sznury i unieść się wgórę, gdy wtem pies jakiś jednym susem wskoczył do łódki. Był to Top, wierny pies
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/019
Ta strona została skorygowana.