inżyniera, który, urwawszy się z łańcucha, pobiegł za panem. Cyrus Smith, bojąc się nadmiaru ciężaru, chciał oddalić biedne zwierzę.
— Ba! jednym mniej, jednym więcej! — zawołał Penkroff, wyrzucając z łódki dwa worki piasku.
Poczem zaraz puścił sznury: balon wzniósł się i, znikając w przestrzeni, uderzył łódką o dwa kominy, które rozwalił.
Huragan srożył się ciągle; w nocy ani podobna było spuścić się na ziemię, a gdy dzień nastał, gęsta mgła zasłaniała wszystko tak, że nie wiedzieli, czy grunt stały, czy woda roztacza się pod ich stopami. Dopiero w pięć dni później rozjaśniło się nareszcie o tyle, iż mogli dojrzeć, że pod balonem, unoszonym przez gwałtowny wicher niesłychanie prędko, niezmierzone płynie morze.
Pięciu ludzi i pies wznieśli się balonem dnia 20 marca, a widzieliśmy, że 24 marca czterech tylko rzuconych zostało na bezludne wybrzeże, przeszło o 6000 mil od ich kraju.
Tym sposobem nieszczęśliwi rozbitkowie utracili naturalnego przywódcę, inżyniera Cyrusa Smitha i, jak to powiedzieliśmy w pierwszym rozdziale, bez namysłu wszyscy rzucili się na jego ratunek.
Dnia 5 kwietnia jenerał Grant zajął Richmond, bunt separatystów uśmierzono. Lee cofnął się na zachód, sprawa jedności odniosła triumf.
Siatka rozerwała się, i pęd morski porwał inżyniera; pies jego znikł także. Wierne zwierzę rzuciło się na pomoc panu.
— Naprzód! — zawołał reporter.
I wszyscy czterej, zapominając o własnem utrudzeniu i wyczerpaniu sił, rozpoczęli poszukiwania. Biedny Nab płakał i rozpaczał na samą myśl, że może utracił wszystko, co kochał. Może we dwie minuty po spadnięciu na ziemię i zniknięciu Smitha towarzysze rozpoczęli poszukiwania, mogli więc mieć nadzieję, że ratunek nie będzie spóźniony.
— Szukajmy! szukajmy! — krzyczał rozpaczliwie Nab.
— Tak, poczciwy Nabie, będziemy szukali i znajdziemy.
— Żywego?
— Żywego!
— Czy umie pływać? — zapytał Penkroff.
— Umie — odrzekł Nab — a zresztą Top jest przy nim!...