w ten sposób, aby powietrze mogło swobodnie przechodzić i suche drzewo prędko się zająć; następnie zwinął w trąbkę otrzymany kawałek papieru, jak to czynią zapalający fajkę na wielkim wietrze, i ustawił go wśród mchu. Teraz wziął mały ostry kamyk, obtarł go starannie i z mocnem biciem serca, zatrzymując oddech, lekko potarł zapałkę.
Pierwsze potarcie było bezskuteczne, gdyż potarł za słabo, bojąc się ułamać łebka z fosforem.
— Nie! nie potrafię... ręka mi drży... zapałka mogłaby się zepsuć... nie chcę... nie mogę... — wyjąkał — niech mnie Harbert zastąpi.
Biedny chłopiec może jeszcze nigdy w życiu nie był tak wzruszony! Serce biło mu gwałtownie — zdobył się jednak na odwagę i prędko potarł zapałkę o kamyk. Usłyszeli jakby syknięcie, i ukazał się mały, błękitny płomyk. Harbert wolno obrócił zapałkę, aby się lepiej rozpaliła, potem wsunął ją w trąbkę papierową; w parę sekund papier się zapalił, i zaraz mech zajął się od niego.
Niezadługo suche gałęzie zaczęły trzeszczeć, i jasny płomień, podsycany silnem dmuchaniem Penkroffa, zajaśniał w ciemności. Dym wychodził przygotowanym kanałem, i miłe ciepło rozeszło się dokoła.
Teraz należało już tylko czuwać, aby ogień nigdy im nie zagasł, a przynajmniej, aby iskry tliły w popiele — ale było to już łatwe zadanie, wymagające tylko uwagi, bo drzewa zbraknąć nie mogło.
Penkroff radośnie zacierał ręce i zaczął się krzątać około przyrządzenia nieco posilniejszej wieczerzy. Harbert przyniósł dwa tuziny jaj i zaczął mu pomagać, a reporter usiadł w kącie i przypatrywał się w milczeniu. On myślał tylko o tem, czy Cyrus Smith żyje jeszcze — a jeżeli żyje, gdzie może się znajdować i jak to się stało, iż dotąd nie zjawił się jeszcze? Co do biednego Naba, ten błąkał się po wybrzeżu jak zaklęta dusza.
Penkroff uskarżał się, że nie może popisywać się swoją umiejętnością przyrządzania jaj, które na pięćdziesiąt sposobów przyprawiać umiał, i musi poprzestać na prostem włożeniu ich w ciepły popiół, aby się upiekły.
W kilka minut wieczerza była gotowa, i marynarz zaprosił reportera, aby w niej wziął udział. Wiadomo, że jaja zawierają części nader pożywne — tak więc pierwsza wieczerza na tych nieznanych brzegach, choć nader skromna, pokrzepiła siły biednych rozbitków.
Ach! gdybyż tylko jednego z nich nie brakowało na tej uczcie, gdyby wszyscy pięciu siedzieli przed tem ogniskiem, płonącem we wnętrzu skały, jakżeby gorąco dziękowali Bogu za cudowne ocalenie. Ale niestety! utracili najrozumniejszego, najuczeńszego towarzysza i nie mogli nawet wynaleźć i pogrzebać jego ciała.
Tak upłynął im dzień 25 marca; nareszcie noc zapadła. Słychać było, jak wiatr dął woddali i bałwany rozbijały się o morskie wybrze-
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/033
Ta strona została skorygowana.