— Skoro nie możemy ich zabić, spróbujmy złowić na wędkę.
— Jak ryby? — zapytał zdziwiony Harbert.
— A tak — odrzekł poważnie Penkroff.
Penkroff wynalazł w trawie z pół tuzina gniazd cietrzewi, a w każdem było po dwa lub trzy jaja; nie poruszał ich, gdyż był pewny, że właściciele niezawodnie do nich powrócą. Umyślił więc założyć na nich prawdziwe wędki z haczykami i, stanąwszy w pewnej odległości od gniazd, zabrał się do przygotowań. Harbert przypatrywał się z zajęciem, ale nie dowierzał, aby się to na co zdało. Wędki urządzał marynarz z cienkich lian, piętnaście do dwudziestu stóp długich, powiązanych z sobą; zamiast haczyków przymocował do końców grube, zakrzywione ciernie, które odłamał z krzaka karłowatej akacji. Za przynętę posłużyć miały wielkie, czerwone robaki, pełzające po ziemi.
Tak urządziwszy wędki, Penkroff podchodził ukryty w wysokiej trawie i końce wędek z haczykami zarzucał wpobliżu gniazd; drugie końce razem z Harbertem trzymali w rękach i ukryli się poza drzewami.
Po upływie pół godziny, zgodnie z przewidywaniem marynarza, kilka par cietrzewi przyleciało do gniazd swoich. Nie domyślając się zasadzki, skakały wesoło, uderzając dziobami o ziemię.
Młody Harbert patrzył z natężoną uwagą i mocno zaciekawiony zatrzyma[1] oddech. Penkroff zaś wytrzeszczył oczy i otworzył usta, wystawiając wargi, jakby już miał skosztować kawałka cietrzewia. Ptaki tymczasem chodziły sobie spokojnie, nie zważając na sidła; wtedy marynarz lekko potrząsnął wędką, skutkiem czego robaki poruszyły się jakby żywe.
Te poruszenia zwróciły nareszcie uwagę cietrzewi. Ptaki więc rzuciły się na przynętę i niebawem trzy najżarłoczniejsze połknęły razem z przynętą i haczyki. Wtedy Penkroff szybko pociągnął wędkę, a trzepotanie skrzydeł zwiastowało, że ptaki się złapały.
— Wiwat! — krzyknął wesoło — i pobiegł po zdobycz.
Harbert radośnie klaskał w dłonie. Pierwszy raz w życiu widział łapanie ptactwa na wędkę, lecz marynarz powiedział mu, że to sposób wypróbowany i że nie może poszczycić się, aby był jego wynalazcą.
— Mój chłopcze — dodał — w naszem położeniu wypadnie nam pewnie nieraz do daleko dziwniejszych uciekać się sposobów.
Powiązali cietrzewie za nogi, i Penkroff, zadowolony z tego pierwszego polowania, widząc, że zaczyna się ściemniać, uznał za stosowne zawrócić ku Kominom. Nie mogli zabłądzić, gdyż i teraz trzymali się brzegów rzeki, i około godziny szóstej, mocno znużeni, wrócili do swego „mieszkania”.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – zatrzymał.