brzegu; płynął, walcząc całą siłą ze wzburzonemi falami. Top trzymał go za suknie. Wtem zerwał się huragan, prąc go ku północy; jeszcze z jakie pół godziny walczył z rozszalałemi żywiołami, nareszcie poszedł na dno, pociągając psa za sobą. Od owego czasu aż do chwili, gdy ujrzał się wśród ukochanych towarzyszów, nic nie wie, co się z nim działo.
— Zdaje się, że bałwany musiały rzucić cię na wybrzeże, i miałeś jeszcze dość siły, aby dowlec się do tej groty, skoro Nab znalazł na piasku ślady twoich kroków — rzekł marynarz.
— Tak... zdaje się... zapewne — odrzekł, namyślając się inżynier. — Lecz, czy nie spotkaliście tu nigdzie żyjącej istoty, śladu pobytu człowieka?
— Nawet najmniejszego — odrzekł reporter. — A zresztą, gdyby był zjawił się niespodziewany zbawca, czemużby cię tu porzucił, ocaliwszy od śmierci?
— Masz słuszność, przyjacielu. — A odwracając się do Naba, dodał: — Nabie, powiedz mi, proszę, czy to czasem nie ty... może potem straciłeś przytomność... może, ale nie! to niedorzeczność... niepodobna... Czyż owe ślady stóp pozostały gdzie dotąd? — zapytał.
— Tak, panie mój — odrzekł Nab. — Niedaleko wejścia do groty, w miejscu, które osłania przylegle wzgórze; inne wiatr i deszcz zatarły.
— Proszę cię, Penkroffie, weź moje obuwie i zmierz, czy całkiem przypada do pozostałych śladów.
Marynarz spełnił polecenie, Harbert poszedł z nim, Nab ich zaprowadził. Gdy odeszli, Cyrus Smith rzekł do reportera:
— W tem wszystkiem jest coś dziwnie niepojętego.
— Rzeczywiście, lecz nie myślmy teraz o tem; wszystko zapewne wyjaśni się później.
Niezadługo powrócił marynarz z towarzyszami. Nie było wątpliwości, buty inżyniera doskonale pasowały do pozostałych jeszcze śladów. Tak więc Cyrus Smith musiał przechodzić tamtędy.
— Ha! — widać, że byłem pod wpływem halucynacji... i szedłem jak lunatyk, sam nie wiedząc, co robię... a Top, szczególniejszym wiedziony instynktem, wyratował mnie z toni i tu przyprowadził. Chodź Top, chodź moje wierne psisko!
Szlachetne zwierzę poskoczyło ku panu, szczekając, i radowało się szczerze z otrzymanych pieszczot.
Każdy przyzna, że niepodobna było w inny sposób wytłumaczyć uratowania Cyrusa Smitha, musiano więc zasługę przyznać Topowi.
Około południa inżynier siłą woli zdołał podnieść się z mchowego łoża, ale był tak osłabiony, że sam nie mógł utrzymać się na nogach. Penkroff poprowadził go, wołając:
— Lektyka dla inżyniera!
Wyżej wspomniane nosze stanęły przed grotą: były one miękko
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/050
Ta strona została przepisana.