znikło w jego żołądku. Szczęściem Top spotkał całe gniazdo i za jednym zamachem udusił trzy zwierzątka, z których dwa leżały jeszcze rozciągnięte na ziemi.
Nab zabrał je i powrócił do towarzyszów, trzymając w każdej ręce zwierzątko, należące do rzędu gryzoniów i cokolwiek większe od zająca, żółte ich futra były ozdobione zielonawemi plamami, ogona prawie nie miały.
Obywatele Unji musieli poznać je odrazu: były to marasy, rodzaj zwierząt z okolic podzwrotnikowych, prawdziwe amerykańskie króliki, z długiemi uszami, ze szczękami, opatrzonemi z każdej strony pięciu trzonowemi zębami, czem głównie odróżniają się od agutów.
— Wiwat! — zawołał Penkroff — znalazła się pieczeń! Teraz możemy spokojnie wrócić do domu.
Poszli dalej. Czerwony strumień płynął ciągle pod sklepieniem kazuarynów, baksyj i olbrzymich drzew gumowych. Pyszne gatunki roślin liljowatych wyrastały do dwudziestu stóp wysokości. Inne gatunki, nieznane młodemu naturaliście, kąpały swe gałązki w nurtach strumienia, którego łożysko rozszerzało się tak widocznie, że Cyrus oznajmił towarzyszom, iż zbliżają się do jego ujścia. I rzeczywiście niedługo tam stanęli.
Koloniści znajdowali się teraz na zachodnim brzegu jeziora Granta, a oczom ich przedstawił się prawdziwie ujmujący widok. Jezioro miało blisko siedem mil obwodu, a powierzchnia jego zajmowała około dwustu pięćdziesięciu akrów. Ku wschodowi, przez zieloną firankę pysznych drzew, przebijały błyszczące fale morza. O kilkaset kroków od południowego brzegu, ponad wodami jeziora, sterczała duża skała; na niej żyło zgodnie kilkanaście par zimorodków: stały poważne, nieruchome, czatując na ryby, potem nagle, z ostrym krzykiem zanurzały się w wodzie i wracały znów na dawne miejsce, trzymając zdobycz w dziobie. Na brzegach przechadzały się dzikie kaczki, pelikany, kurki wodne i wiele innych gatunków wodnego ptactwa, oraz parę tych świetnych liroogonów, których rozwinięty ogon przedstawia kształt liry.
Woda jeziora była słodka, przezroczysta, a ukazujące się często na jej powierzchni koła oznajmiały, że musiały być ryby.
— Śliczne jest to jezioro! — rzekł Gedeon Spilett — Chciałbym mieszkać nad jego brzegami.
— I będziesz mieszkał — odpowiedział Cyrus Smith.
Koloniści, chcąc wrócić krótszą drogą do Kominów, zwrócili się ku południowi i zaczęli przedzierać się przez zarośla, wśród których dotąd nie postała noga ludzka; przeszedłszy je, skierowali się ku płaszczyźnie Pięknego widoku.
Chcąc z tej płaszczyzny dostać się do Kominów, dość było przejść ją i zejść nadół przy pierwszem zakręcie rzeki Mercy; lecz że inżynier chciał koniecznie zobaczyć, gdzie i jak odpływa woda
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/077
Ta strona została przepisana.