Penkroff znał obyczaje tych zwierząt i radził zaczekać, póki nie wyjdą na piasek, gdzie pod wpływem ciepłych promieni słońca wkrótce zasną głęboko; wtenczas łatwo zastąpić im drogę do morza i zabić silnem uderzeniem w nozdrza.
Myśliwi, idąc za jego radą, ukryli się za nadbrzeżne skały i w milczeniu oczekiwali stosownej pory.
Upłynęła godzina, zanim foki wyszły na piasek i zasnęły. Było ich sześć na tej części wybrzeża. Penkroff i Harbert odłączyli się od towarzyszów, okrążyli wchodzący w morze cypel wyspy, zaszli je ztyłu i przecięli ucieczkę. W tymże samym czasie Smith, Spilett i Nab, czołgając się wzdłuż skał, dążyli na miejsce walki.
Nagle Penkroff krzyknął i podniósł kij do góry. Inżynier i dwaj jego towarzysze stanęli między morzem i fokami; silne i dobrze wymierzone uderzenia kijem dwie z nich pozbawiły życia, inne zaś zdołały uciec i szybko odpłynęły od brzegu.
— Oto są żądane foki, panie Cyrusie — rzekł marynarz, zbliżając się do inżyniera.
— Dobrze — odrzekł Cyrus Smith — zrobimy z nich miechy kowalskie.
— Miechy kowalskie! — zawołał Penkroff. — No, czy one się też tego spodziewały!...
Marynarz i murzyn wywiązali się wybornie ze swego zadania. Niebawem Cyrus Smith zabrał się do pracy tak umiejętnie, a towarzysze pomagali mu tak gorliwie, że w trzy dni później narzędzia robocze kolonistów pomnożone zostały miechem kowalskim.
Następnego zaraz dnia wyruszono w drogę bardzo rano. Nab i Penkroff ciągnęli za sobą miech i zapasy żywności, które zresztą ciągle będą mogli powiększać nowemi nabytkami.
Przeprawa przez las trwała dzień cały. Top biegał wśród zarośli i wypłaszał różne zwierzęta. Harbert i Gedeon Spilett zabili z łuków dwa kangury, a prócz tego zwierzę, podobne bardzo do jeża i mrówkojada; do pierwszego tem, że zwijało się w kłębek i najeżało kolcami, do drugiego kształtem pazurów, zastosowanych do grzebania w ziemi, długim, cienkim pyskiem, zakończonym dziobem jak u ptaka, i wysuwalnym językiem, opatrzonym małemi kolcami, na których zatrzymywały się owady.
— A jak go włożymy w garnek — zapytał Penkroff — do czego będzie podobny?
— Do wybornego kawałka wołowiny — odpowiedział Harbert.
— No, to nie będziemy od niego wymagali niczego więcej — rzekł wesoło marynarz.
W ciągu tej wycieczki spotkali kilka dzików, lecz te nie napastowały wcale podróżnych. Zdawało się, że nie napotykają nigdzie
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/089
Ta strona została przepisana.