słonecznych promieni. Drzewa, przybrane w jesienne barwy, grupowały się pięknie; czarniawa kora drzew, obalonych przez burzę, czy też uschłych ze starości, dziwnie odbijała od zielonego kobierca. Tysiące różnobarwnych papug unosiło się w powietrzu lub skakało z gałęzi na gałąź. — Słowem, śliczny widok roztaczał się przed ich oczyma.
Koloniści postępowali ostrożnie po tej nieznanej sobie okolicy. Oprócz łuków i okutych kijów, nie posiadali innej broni; musieli więc strzec się spotkania z dzikiemi zwierzętami, choć prawdopodobnie prędzejby je znaleźć można w gęstych lasach na południu wyspy. Jednakże i Cyrus, i jego towarzysze niemiłego doznali wrażenia, gdy Top zatrzymał się, spostrzegłszy węża, mającego około piętnastu stóp długości. Nab poskoczył natychmiast i zabił go kijem, a Cyrus Smith, obejrzawszy go, oświadczył, że nie był to wąż jadowity i należał do gatunków, służących za pokarm dzikim mieszkańcom Nowej Walji. Lecz bardzo być mogło, że w tej stronie znajdowały się żmije i węże, których ukąszenie byłoby śmiertelne; trzeba więc było ostrożnie posuwać się dalej.
Stanęli wkrótce przy ujściu Czerwonego strumienia, i Cyrus raz jeszcze zwrócił uwagę towarzyszów na to, że skoro strumień tak obficie zasila jezioro, to musi koniecznie znajdować się miejsce, którem odpływa woda z jeziora, że należy znalezć ten upust i przekonać się, czyby go zużytkować nie można...
Koloniści szli teraz wzdłuż brzegów jeziora, obfitującego, jak się zdawało, w ryby. Penkroff postanowił zrobić wędkę i w chwilach wolnych od ważniejszych zatrudnień zajmować się rybołówstwem.
Brzeg jeziora, ciągnący się równolegle do wybrzeża wyspy, był nie tak gęsto zarosły drzewami. Jezioro Granta ukazywało się w całej swej rozciągłości; najlżejszy wietrzyk nie poruszał gładkiej powierzchni. Top, kręcąc się tu i ówdzie między krzakami, płoszył stada rozmaitych ptaków, a Gedeon i Harbert strzelali do nich z łuków. Harbertowi udało się zastrzelić jednego z nich, Top, rzuciwszy się w wodę, przyniósł młodemu łucznikowi pięknego ptaka wielkości dużej kuropatwy, pokrytego siwem pierzem, ze skrzydłami, zakończonemi białą obwódką i krótkim dziobem: była to łyska.
Top, dotąd spokojny, zaczął okazywać niepokój; to biegł naprzód po urwistym brzegu, to się zawracał, to stawał i patrzył na wodę, jakby chciał się rzucić na jakąś niewidzialną zwierzynę; szczekał gniewnie i uciszał się nagle.
Z początku Cyrus Smith, ani jego towarzysze nie zwracali na to uwagi, wkońcu jednak to ciągle powtarzające szczekanie obudziło ich ciekawość.
— Co tam widzisz, Topie? — zapytał inżynier.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/093
Ta strona została przepisana.