Na to Penkroff odpowiedział mu, że zato nowy rok zaczyna się w dobry, a to lepiej dla nich.
Z nowym rokiem nastały wielkie zimna. Znaczne bryły lodu nagromadziły się przy ujściu Mercy; całe jezioro zamarzło.
Koloniści zbierali zapasy materjału opałowego. Nie czekając zamarznięcia rzeki, Penkroff spławiał tratwami ogromne ilości drzewa, a rzeka dostawiała je niezmordowanie. Oprócz drzewa zaopatrzono się także w torf, który znajdował się na pochyłości góry Franklina. Silne ciepło, jakie torf ten wydaje, bardzo im się przydało, gdyż 4 lipca temperatura spadła do ośmiu stopni Fahrenheita (13° C. niżej zera). Urządzono drugi komin w sali jadalnej, i tam wszyscy wspólnie pracowali.
W tym okresie zimna mogli ocenić pożyteczność strumienia wody, którą inżynier przeprowadził z jeziora Granta do Granitowego pałacu. Woda, przeprowadzona przez dawny upust poniżej zamarzłej powierzchni, płynęła wolno do wewnętrznego zbiornika, wykutego w skale poza ich składem, nadmiar zaś jej przez studnię odpływał do morza.
Powietrze było zupełnie suche, a że koloniści ciepło byli odziani, postanowili dzień jeden przeznaczyć na zwiedzenie części wyspy, zawartej między Mercy a przylądkiem Szpony. Była to rozległa, błotnista przestrzeń, na której spodziewali się znaleźć mnóstwo ptaków wodnych. Część ta była odległa o osiem do dziewięciu mil, a że wcale jeszcze jej nie znali, więc wszyscy mieli wziąć udział w tej wycieczce. Wstali bardzo rano i dnia 5 lipca opuścili Granitowy pałac, uzbrojeni w łuki, drągi okute, sieć i zaopatrzeni w dostateczny zapas żywności. Top biegł przodem.
Dla skrócenia drogi przeszli przez zamarzłą Mercy, ale Gedeon Spilett zauważył, iż wartoby zbudować „most stały”, to też budowę jego w planie przyszłych prac umieszczono.
Po raz pierwszy koloniści dostali się na prawy brzeg Mercy i zapuścili się pomiędzy wspaniałe drzewa iglaste, pokryte teraz śniegiem. Zaledwie uszli z pół mili, z gęstych zarośli wybiegła cała czworonożna rodzina, wystraszona szczekaniem Topa.
— Ach! zdaje się, że to lisy — zawołał Harbert, patrząc za uciekającemi zwierzętami.
Były to rzeczywiście lisy, lecz nadzwyczaj duże; ich szczekanie przestraszyło nawet Topa, więc zatrzymał się chwilę, co dało im czas uciec i zniknąć.
Pies mógł się zadziwić, bo nie uczył się historji naturalnej, lecz właśnie to szczekanie zdradziło pochodzenie uciekających zwierząt. Lisy te miały futro rudawo-popielate i czarne ogony, zakończone białą kitką. Harbert poznał je odrazu i wymienił rzeczywistą ich nazwę. Zwierzęta te można spotkać w Chili i na wszystkich wybrzeżach amerykańskich, leżących pod odpowiednim stopniem szerokości. Harbert
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/116
Ta strona została przepisana.