żałował bardzo, że Top nie zdołał pochwycić którego z tych mięsożernych zwierząt.
— A czy one dobre do jedzenia? — zapytał Penkroff, który z tego jedynie punktu oceniał przedstawicieli fauny wyspy.
— Nie — odrzekł Harbert — ale dla głodnego niema nic niesmacznego. O tej prawdzie nie zapominaj, żarłoku!
Cyrus Smith uśmiechnął się, słysząc to objaśnienie, dowodzące, jak młody Harbert zastanawiał się nad wszystkiem. Co zaś do marynarza, gdy tylko dowiedział się, że lisy nie zdały się do kuchni, mało go obchodziło, do jakiego zaliczały się rodzaju. Zrobił wszakże uwagę, że gdy zaprowadzą hodowlę drobiu w swem gospodarstwie, trzeba będzie dobrze się strzec przed tymi czworonożnymi rabusiami.
Była ósma rano. Zagrzani długą przechadzką, koloniści niebardzo uczuwali zimno, tem więcej, że wcale nie było wiatru. Jaskrawe, lecz nie przygrzewające słońce wynurzało się z oceanu, roztaczającego się poza płaszczyzną, na której się znajdowali. Cała powierzchnia morza była błękitna. Niezamącony spokój morza, którego woda nigdzie nie wpadała w odcień żółtawy, oraz zupełny brak skał podwodnych dowodził, że wybrzeże to było urwiste, i że ocean ukrywał tu w swem łonie głębokie otchłanie. Daleko, o jakie cztery mile na zachód, rysowały się pierwsze szeregi drzew lasu Far-Westu. Koloniści zatrzymali się dla posiłku. Rozpalono ogień z gałęzi i mchu, i Nab przyrządził posiłek, złożony z zimnego mięsa i herbaty.
Jedząc, rozglądali się wkoło. Cała ta część wyspy była pusta i jałowa. Reporter zrobił uwagę, iż gdyby w onej części spadli z balonem, musieliby powziąć jak najgorsze wyobrażenie o przyszłej swojej siedzibie. Szczęściem, część zachodnia była całkiem odmienna.
— Szczególniejsza rzecz — mówił dalej reporter — że ta niewielka wyspa odznacza się taką różnorodnością warunków; taka rozmaitość zazwyczaj właściwa jest tylko lądom dość obszernym. Możnaby sądzić, że zachodnia część wyspy Lincolna, tak bogata i urodzajna, dotyka ciepłych wód prądu Meksykańskiego, zaś wybrzeże północne i południowo-wschodnie graniczy z morzem Lodowatem.
— Masz słuszność, kochany Gedeonie — odrzekł Cyrus Smith — ja toż samo zauważyłem. Rzeczywiście, dziwną jest postać i przyroda tej wyspy. Przypuszczam nawet, że może kiedyś była lądem.
— Co! ląd wpośród oceanu Spokojnego? — zawołał Penkroff.
— Czemużby nie? — odparł inżynier. — Czemużby Australja, Nowa Zelandja i wszystko, co geografowie angielscy nazywają Australazją, nie miałoby w połączeniu z archipelagami oceanu Spokojnego tworzyć kiedyś szóstej części świata, równie jak Europa, lub Azja, Afryka lub obie Ameryki? Bynajmniej nie wydaje mi się niepodobnem, że wszystkie te wyspy, wyłaniające się z tego wielkiego oceanu, są tylko wierzchołkami lądu dziś zatopionego, który w epokach przedhistorycznych wznosił się ponad wody.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/117
Ta strona została przepisana.