— Tak, jak niegdyś Atlantyda — rzekł Harbert.
— Tak, moje dziecię, jeżeli tylko Atlantyda istniała kiedy rzeczywiście.
— Więc i nasza wyspa miałaby stanowić część tego lądu? — zapytał Penkroff.
— Mogło to być — odrzekł Cyrus — i to właśnie tłumaczyłoby ową różnorodność płodów, znajdujących się na jej powierzchni.
— Jako też tak znaczną liczbę zamieszkujących ją zwierząt — dorzucił Harbert.
— Masz słuszność, chłopcze, i oto dostarczasz mi jednego jeszcze dowodu na poparcie mego przypuszczenia. Nie ulega wątpliwości, że znaczna liczba zwierząt znajduje się na wyspie i to najróżnorodniejszych gatunków — a nie może to być bez przyczyny. Otóż sądzę, że wyspa Lincolna jest zapewne częścią jakiegoś obszernego lądu, który powoli zanurzył się w oceanie Spokojnym.
— Tak więc, pewnego poranku, ten skrawek wielkiego niegdyś lądu mógłby znów zkolei zniknąć pod oceanem; a w takim razie nie pozostałoby nic między Ameryką i Azją — rzekł Penkroff, który, jak się zdawało, niekoniecznie wierzył w to przypuszczenie.
— Przeciwnie — odrzekł Cyrus Smith — zjawią się nowe lądy, nad których wzniesieniem miljardy miljardów żyjątek pracują nieustannie.
— I cóż to za jedni są ci pracownicy? — zapytał znów marynarz.
— Wymoczki koralowe — odrzekł inżynier. — One tą nieustanną pracą wytworzyły wyspę Clermont, Tonnere i inne liczne wyspy koralowe oceanu Spokojnego. Czterdzieści siedem miljonów tych wymoczków waży tylko jeden gram, a przecież zwierzątka te wytwarzają pokłady wapienne, z których następnie formują się tak twarde jak granit. Kiedyś, w początkach istnienia świata, przyroda tworzyła ziemię przez wynoszenie gruntu zapomocą ognia; obecnie mikroskopijne istotki zastępują działanie ognia, którego siła dynamiczna wewnątrz kuli ziemskiej widocznie osłabła — jak tego dowodzi wielka liczba wulkanów, obecnie wygasłych już, na powierzchni ziemi. Bardzo wierzę w przypuszczenie, że kiedyś, gdy liczne wieki upłyną i setki pokoleń wymoczków nastąpią jedne po drugich — ten ocean Spokojny może zamieni się w wielki ląd, który zamieszkają nowe pokolenia i nową na nim rozkrzewią cywilizację.
— Chyba jeszcze kaducznie długo czekać na to trzeba — rzekł marynarz.
— Przyrodzie nie zbraknie czasu, nie potrzebuje się śpieszyć — odrzekł inżynier.
— Ale nacóżby się zdały te nowe lądy? — zapytał Harbert. — Zdaje się, że dzisiejsza rozległość ziemi zamieszkałej wystarcza ludzkości, a przecież przyroda nic nic robi bezużytecznie.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/118
Ta strona została przepisana.