nie skarżyli, sok zamienił się w bardzo gęsty syrop, który zlali w przygotowane na ten cel formy. Nazajutrz zastygły syrop zamienił się w cukier, wprawdzie niedośc biały, lecz twardy i smaczny.
Zimna trwały do połowy września, wychodzić było niepodobna. Niewola ta przykrzyła się bardzo kolonistom. Nie mieli bibljoteki, lecz inżynier stał się dla nich prawdziwą encyklopedją, zawsze zadowalającą wszelkie wymagania i potrzeby. I tak czas upływał, oswajali się ze swojem położeniem i jakoś nie lękali się przyszłości.
Najwięcej jednak niecierpliwił się biedny Top, któremu jakoś duszno i ciasno było w Granitowym pałacu: biegał z pokoju do pokoju i często, bardzo często zatrzymywał się przy owej studni, mającej komunikację z morzem. Cyrus zauważył, iż ilekroć Top zbliżał się do tego miejsca, skowyczał i wył jakoś dziwnie, obiegając dokoła klapę drewnianą, zakrywającą otwór studni. Niekiedy próbował koniecznie wsunąć łapę pod klapę, jakby pragnął ją podnieść i ujadał gwałtownie w sposób, zdradzający zarazem gniew i niepokój.
Inżynier baczną zwracał uwagę na te manewry wiernego psa. Co mogło być w tej otchłani, co tak niepokoiło zmyślne zwierzę... Niema wątpliwości, że dochodzi do morza. A może ciasnemi przejściami łączy się z innemi pieczarami? Może jaki potwór morski przebywa w niej niekiedy. To postępowanie Topa nad wszelki wyraz zaciekawiało i intrygowało jego pana; rozumiał, że tu jest coś, czego rozwiązać nie może. Jednak nie chcąc niepokoić towarzyszów i teraz, jednemu tylko Gedeonowi opowiedział swoje zamysły.
Przez pewien czas jeszcze śniegi, grady i deszcze padały naprzemian; często zrywał się ogromny wicher, aż nareszcie zima minęła, lody i śniegi topniały, morskie wybrzeże, równiny, urwiste brzegi Mercy i otaczające lasy stały się dostępnemi.
W drugiej połowie września znów rozpoczęło się polowanie. Penkroff nieustannie domagał się broni palnej, wmawiając w inżyniera, że mu przyrzekł ją wyrabiać. Ale Cyrus, wiedząc, że niepodobna tego dokazać bez odpowiednich narzędzi, przekładał marynarzowi, że Harbert i Gedeon Spilett tak doskonale strzelają z łuków i tyle najrozmaitszej przynoszą zwierzyny, iż broń prawie jest niepotrzebna. Penkroff nie dał się przekonać i zaprzysiągł się, iż nie da spokoju panu inżynierowi, dopóki mu nie dostarczy broni.
Jednakże obecnie przedewszystkiem trzeba było myśleć o zaopatrzeniu się w odzież; gdyż ta, którą posiadali, nie dotrwa do zimy. Potrzebowali zatem zaopatrzyć się w wełnę i skóry zwierzęce; a że muflonów wiele bardzo było na wyspie, zamierzali przyswoić je i hodować na potrzeby kolonji.
Oczekiwali zatem niecierpliwie nadejścia ciepłej pory, gdy wtem zdarzył się wypadek, który zwiększył jeszcze gorącą ich żądzę poznania całej wyspy.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/125
Ta strona została przepisana.