Pewność, że oprócz nich znajdują się na wyspie inni mieszkańcy, zaniepokoiła żywo naszych kolonistów, a wieczorem Cyrus i Gedeon długo z sobą o tem rozmawiali. Według nich ten wypadek miał pewną styczność z cudownem, a dotąd niezrozumiałem ocaleniem inżyniera, i wielu niepojętemi dla nich wypadkami. Wkońcu Cyrus Smith rzekł do przyjaciela:
— Czy chcesz, kochany Gedeonie, abym ci powiedział, co o tem myślę?
— Ma się rozumieć.
— A więc pewien jestem, że choć najstaranniej przeszukamy całą wyspę, nic nie znajdziemy na niej!
Penkroff zaraz nazajutrz zabrał się do roboty. Nie chodziło tu o zbudowanie prawdziwej łodzi, lecz o łódkę taką, jakiej używają dzicy, a dostateczną do pływania po Mercy, szczególniej wpobliżu źródeł, gdzie woda nie była zbyt głęboka. Marynarz miał ją zbudować z wielkich kawałów kory, tak szczelnie z sobą pozbijanych gwoździami, aby woda nie mogła dostać się do wewnątrz.
W ciągu myśliwskich wycieczek Harbert rozmawiał często z Gedeonem o znalezionem ziarnku śrutu.
— Czy się to nie zdaje rzeczą dziwną i prawie niepodobną, aby w razie, gdyby ktoś wylądował lub był jak my wyrzucony na wyspę, nie pokazał się dotąd wpobliżu Granitowego pałacu.
— Byłoby to rzeczywiście bardzo dziwne — odpowiedział reporter — jeżeliby ten ktoś dotąd znajdował się na naszej wyspie, lecz bardzo naturalne, jeżeli odpłynął zpowrotem.
— Więc sądzicie, że obecnie niema już nikogo?
— Tak się przynajmniej zdaje, bo gdyby ludzie przebywali tu dłużej, to jakiś ślad musiałby zdradzić ich obecność.
— Lecz jeżeli mogli oddalić się, to nie byli rozbitkami.
— Bez wątpienia. Być może, iż burza zagnała tu statek, nie uszkodziwszy go wcale; więc gdy przeszła, puścili się znów na morze.
— O ile mi się zdaje — rzekł Harbert — Smith więcej obawia się, niż pragnie spotkać ludzi na naszej wyspie.
— Tak, gdyż prawdopodobnie tylko malajczycy przebywają te morza, a z tymi panami spotkanie bywa niebezpieczne.
W ciągu tej rozmowy myśliwi weszli do części lasu, sięgającej brzegów Mercy, a obfitującej w najpiękniejsze drzewa.
— Spojrzyj na te drzewa — rzekł Harbert. — Gdybym wszedł na wierzchołek którego z nich, mógłbym dokoła daleko sięgnąć wzrokiem.
— Wyborna myśl — odpowiedział reporter. — Czy jednak zdołasz się dostać aż na wierzchołek tego olbrzyma?
— Spróbuję — odpowiedział Harbert.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/128
Ta strona została przepisana.