nik i szkicował naprędce zarys wybrzeża. Nab, Penkroff i Harbert rozmawiali z sobą, przyglądając się nieznanej im okolicy. Cyrus Smith milczał i patrzył, a spojrzenia jego z jakąś dziwną podejrzliwością błądziły pomiędzy skałami, jakby spodziewał się ujrzeć tam coś nadzwyczajnego.
Po trzech kwadransach Harbert zawołał, wskazując ręką:
— Co to leży tam, na piasku?
Wszyscy zwrócili oczy w tę stronę.
— Rzeczywiście jest tam jakiś przedmiot — odezwał się reporter. — Możnaby sądzić, że to szczątki rozbitego statku, do połowy zasypane piaskiem.
— A! — zawołał Penkroff — ja wiem, co to jest!
— Cóż takiego? — zapytał Nab.
— Beczułki! a może jeszcze pełne! — wykrzyknął marynarz.
— Do brzegu, Penkroffie! — rzekł Cyrus.
Po kilku uderzeniach wiosła łódź zatrzymała się w małej przystani. Wyskoczyli na ląd.
Penkroff miał słuszność. Były to dwie beczułki, do połowy zasypane piaskiem, lecz silnie przymocowane do dużej skrzyni, którą utrzymywały na powierzchni wody, dopóki nie osiadła na piasku.
— Więc jakiś statek musiał się rozbić w okolicach tej wyspy! — zawołał Harbert.
— Tak się zdaje — odpowiedział Gedeon Spilett.
— Ale co może być w tej skrzyni? — odezwał się z żywością Penkroff. — Zamknięta, a nie mamy z sobą nic takiego, czemby można rozłupać wieko! A! są tu kamienie.
Marynarz podniósł już wielki kamień i zamierzał uderzyć nim w skrzynię, gdy inżynier go powstrzymał:
— Czy nie mógłbyś, Penkroffie, powstrzymać swej ciekawości na jedną godzinę?
— Ależ, panie Cyrusie, tam mogą być najpotrzebniejsze nam rzeczy!
— Wkrótce przekonamy się o tem — odpowiedział inżynier. — Szkoda byłoby niszczyć skrzynię, która nam się może przydać. Przewieziemy ją do Granitowego pałacu, gdzie otworzymy bez uszkodzenia. Jeżeli dopłynęła tutaj, to dopłynie także do ujścia rzeki.
Inżynier dobrze radził. Prawdopodobnie nie zmieściłyby się w czółnie rzeczy, zamknięte w skrzyni, która musiała być ciężka, skoro dla zmniejszenia jej ciężaru przymocowano dwie próżne beczułki.
Skąd się tam wzięła ta skrzynia? Trudno było odpowiedzieć na tak ważne pytanie. Koloniści przebiegli znaczny kawał wybrzeża i nie znaleźli nigdzie śladów rozbicia.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/133
Ta strona została przepisana.