bez uszkodzenia pozostawać w wodzie. Dalej ukazywały się inne, należące do tej samej rodziny, a między niemi obrostnica, znana także w południowej Francji, gdzie ją nazywają pospolicie „drzewem z Perpignan”, które daje materjał twardy, ścisły, ciężki, czarniawy i łatwo dający się politurować.
Od czasu do czasu przybijano, do brzegu w miejscach dogodnych do wylądowania, a wówczas Spilett, Penkroff i Harbert wysiadali ze strzelbami w ręku w nadziei, że może znajdą jakąś użyteczną roślinę. Młody naturalista napotkał gatunek dzikiego szpinaku, jako też wiele innych, jak naprzykład rzeżuchę, chrzan, rzepę, a nareszcie roślinkę, wysoką na jeden metr, obfitującą w ciemne, drobniutkie nasienie.
— Czy wiesz, co to za roślina? — zapytał Harbert marynarza.
— Może tytoń? — zawołał Penkroff, który widocznie znał ulubioną roślinę tylko pokrajaną i zawiniętą w papier.
— Nie, Penkroffie! to jest gorczyca.
— Ha! weź i ją! Ale, jeżeli przypadkiem znajdziesz gdzie krzaczek tytoniu...
— Bądź spokojny, znajdziemy go także kiedyś — powiedział Spilett.
— Doprawdy?! — wykrzyknął Penkroff — a więc w owym dniu już niczego nam brakować nie będzie!
Wszystkie znalezione rośliny wyjmowano z korzeniami i przenoszono do łodzi, aby je zasadzić wpobliżu Granitowego pałacu.
W czasie jednej wycieczki na brzeg udało się Gedeonowi uchwycić żywcem dwie pary ptaków z rodziny grzebiących; te ptaki z długim i cienkim dziobem, krótkiemi skrzydłami i bez ogona Harbert poznał odrazu i nazwał kusakami, a że były blisko spokrewnione z kurami, darowano im życie i postanowiono oswoić, aby rozmnażając się, stanowiły drób domowy.
Około godziny dziesiątej dopłynęli do drugiego zakrętu Mercy, o pięć mil mniej więcej od jej ujścia. Zatrzymano się tu na pół godziny i spożyto śniadanie w cieniu wielkich drzew.
Rzeka w tem miejscu miała jeszcze około siedemdziesięciu stóp szerokości, a pięć do sześciu głębokości; las zaś rozciągał się na niezmierzonej okiem przestrzeni, i tak w nim, jak pod drzewami, pokrywającemi brzegi Mercy, nic nie zdradzało obecności człowieka.
Ponieważ inżynier chciał jak najspieszniej dostać się na zachodnie wybrzeże wyspy, dał hasło do puszczenia się w dalszą drogę. Ustał przypływ, więc Nab i Harbert musieli wziąć się do wioseł, a Penkroff stanął przy rudlu.
Las przerzedzał się stopniowo, a drzewa, mając więcej miejsca i powietrza, rozrastały się coraz wspanialej.
— Eukaliptusy! — zawołał Harbert.
Rzeczywiście były to olbrzymy strefy podzwrotnikowej, po-
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/138
Ta strona została przepisana.