znacznie ponad poziom morza, a ostatnie drzewa jego, chłostane falami, pochyliły się ku wodzie.
Koloniści zatrzymali się przy malutkiej przystani, w której nie zmieściłyby się nawet trzy łodzie rybackie: przez nią to wody nowoodkrytego strumienia spływały do morza, nie po lekkiej, jak to zwykle bywa spadzistości, lecz gwałtownie z wysokości, przenoszącej czterdzieści stóp. Inżynier nie dziwił się już teraz, że przypływ morza nie oddziaływał na bieg rzeki, której koryto było tak znacznie wywyższone nad poziom oceanu. Nazwano ją też „rzeką Kaskady”.
Ku północy las ciągnął się jeszcze blisko dwie mile, potem przerzedzał się znacznie, a wdali poza nim ukazywały się malownicze wzgórza, ciągnące się ku północy i południowi.
Po spożytym naprędce posiłku Cyrus Smith dał znak do dalszej podróży.
Dotąd nie znaleźli jeszcze nic, świadczącego o rozbiciu się statku, lecz, jak twierdził Gedeon, morze mogło unieść z sobą wszystkie jego szczątki.
O piątej godzinie koloniści zauważyli, że muszą jeszcze przejść dwie mile, zanim dojdą do przylądka Gadu, i że będą zmuszeni tam noc przepędzić, gdyż niepodobna było przypuścić, aby mogli wrócić przed zachodem słońca do obozowiska przy źródłach Mercy. Zresztą mieli z sobą dość żywności, a choć w nadbrzeżnym lesie nie spotykali zwierzyny, to mogli ją w razie potrzeby zastąpić ptactwem, jak cietrzewie, lory, papugi, kakatoesy, bażanty, gołębie i wiele jeszcze innych. Trudno było znaleźć drzewo, na któremby nie było gniazda, i gniazdo, w którem nie trzepotałyby się ptaszęta.
O godzinie siódmej stanęli wreszcie na przylądku. Tu kończył się już nadbrzeżny las półwyspu, a na południowym jego brzegu widać było tylko skały, rafy i piaszczyste wydmy. Kto wie, może jaki okręt został zagnany do tej części wyspy. Ale noc się zbliżała, więc dopiero nazajutrz będzie można rozpocząć poszukiwania.
Penkroff i Harbert zaczęli natychmiast szukać miejsca, dogodnego na nocleg. Młody naturalista dostrzegł na kraju lasu gęste kępy bambusów.
— A! to nieocenione dla nas odkrycie! — zawołał.
— Doprawdy? — rzekł Penkroff.
— Tak, bo trzeba ci wiedzieć, Penkroffie, że z kory bambusów, pokrajanej w paski, wyplatają kosze, że z tejże samej kory, przyrządzonej stosownie, wyrabiają papier chiński, że sama trzcina, stosownie do swej grubości, służy na laski, cybuchy, rury do przeprowadzenia wody, że wielkie bambusy stanowią wyborny, bo lekki i trwały materjał budowlany, nigdy nie uszkodzany przez owady, że wreszcie, przerzynając tę trzcinę wpoprzek przez środek sęczka, otrzymać można dogodne i mocne naczynia do wody, powszechnie
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/143
Ta strona została przepisana.