którego pyszne futro miało wkrótce przyozdobić wielką salę Granitowego pałacu.
— A! panie Spilett! Podziwiam, a zarazem zadroszczę ci! — zawołał Harbert z uniesieniem.
— Niema czego — odpowiedział reporter — i ty potrafiłbyś to zrobić.
— O! nie, ja nie zdobyłbym się na tyle zimnej krwi...
— Gdy spotkasz jaguara, Harbercie, powiedz sobie, że to zając, a najspokojniej do niego strzelisz i zabijesz.
— Doprawdy! — zawołał Penkroff. — Nie domyślałem się nawet, że to rzecz tak łatwa.
— Teraz, gdy już nie potrzebujemy się obawiać powrotu jaguara — powiedział Gedeon — kryjówka jego może nam posłużyć za schronienie na noc dzisiejszą.
— A jeżeli inne przyjdą? — zapytał Penkroff.
— Rozłożymy ogień przy wejściu do jaskini: nie ośmielą się zbliżyć do nas.
— Więc wejdźmy do groty jaguara!
Nab zajął się zdjęciem skóry, a inni znosili suche gałęzie z lasu i układali wielkie ognisko, do którego Cyrus dołożył dość znaczną ilość zerzniętych przez siebie bambusów.
Po wieczerzy zapalono ogień. Wkrótce rozległ się w powietrzu huk podobny do tego, jaki się daje słyszeć przy puszczaniu rac. Huk ten wydawały bambusy, gdy ogień do nich doszedł, a już sam ten hałas mógł odstraszyć najodważniejsze zwierzęta. Nie był to jednak wynalazek inżyniera, gdyż, jak wspomina Marco Polo, Tatarzy używają go skutecznie już od wieków dla odstraszenia od swych obozowisk krwiożerczych zwierząt.
Koloniści przepędzili noc spokojnie w jaskini, a o wschodzie słońca byli już nad brzegiem morza, lecz ani gołem okiem, ani zapomocą lunety nie mogli dostrzec nigdzie śladów rozbicia.
Teraz pozostawało im poznać południowe wybrzeże wyspy. Gedeon radził, aby je zwiedzić zaraz.
— Słuszna uwaga — odezwał się Penkroff — ale co się stanie z naszą łódką?