Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/149

Ta strona została przepisana.

— Teraz zaś przedewszystkiem wypadałoby złożyć to w bezpiecznem miejscu, aby nie uległo zniszczeniu — dodał Nab.
Rzeczywiście nie można nawet było pomyśleć o przeniesieniu natychmiast takiego ciężaru do Granitowego pałacu, a tymczasem pierwsza silna burza mogłaby pozbawić tak drogocennych przedmiotów. Zaciągnęli więc wspólnemi siłami balon aż na brzeg morza, gdzie znaleźli między skałami małą jaskinię w takiem położeniu, że ani deszcz, ani morze nie miały do niej przystępu.
— Potrzebna nam była szafa, i mamy szafę — rzekł Penkroff. — Ale ponieważ niema przy niej zamku, ostrożność każe nam drzwi zatarasować. Mówiąc to, myślę o złodziejach czworonożnych — dwunożnych nie potrzebujemy się obawiać.
O szóstej wieczorem balon być już w ukryciu, a koloniści nadali małej przystani nazwę „portu Balonu” i puścili się w dalszą drogę. Penkroff i Cyrus, idąc obok siebie, roztrząsali, czem teraz najśpieszniej zająć się wypada. Przedewszystkiem trzeba było zbudować most na Mercy dla ułatwienia komunikacji z południową częścią wyspy; następnie przewieźć wozem balon, gdyż nie zmieściłby się w łódce; potem zbudować mocną szalupę, w którejby można opłynąć wyspę i t. d.
Następnie podróżni przeszli jeszcze cztery mile, i Mercy przecięła im drogę, musieli więc zatrzymać się, dopóki Penkroff nie ułatwi im przeprawy na przeciwległy brzeg rzeki. Znużeni i głodni żałowali szczerze, że dotąd nie zbudowali mostu, gdyż w takim razie niedalej jak po kwadransie mogliby stanąć w Granitowym pałacu.
Zegarek reportera wskazywał już dwunastą. Noc była dość ciemna, pomimo to Penkroff i Nab wybrali dwa drzewa, rosnące blisko brzegu, aby je ściąć i zrobić z nich rodzaj tratwy, na której przeprawić się można na drugą stronę. Wkrótce też rozległy się wśród ciszy nocnej silne uderzenia siekiery.
Cyrus i Gedeon, siedząc nad brzegiem, oczekiwali chwili,w której pomoc ich będzie potrzebna towarzyszom. Harbert chodził to w tę to w ową stronę nad samym brzegiem Mercy. Nagle zatrzymał się, a następnie zawołał, wskazując ręką wgórę rzeki:
— Patrzcie, co takiego fale unoszą?
Penkroff przybiegł pierwszy i pomimo ciemności dostrzegł przedmiot, posuwający się szybko na wodzie.
— To łódka! — zawołał po chwili.
Wszyscy nadbiegli i z największem zdziwieniem ujrzeli łódkę, gnaną pędem wody.
— Hej! tam z czółna! — zawołał Penkroff, wierny marynarskim zwyczajom, zapominając, że może byłoby rozsądniej zachować milczenie.
Nie było odpowiedzi. Łódka zbliżała się ciągle, aż wreszcie