— Patrz, mój drogi panie — wołał Nab, spostrzegłszy Cyrusa — będzie z czego robić pasztety i konserwy, trzeba tylko, aby mi ktoś dopomógł. Liczę na ciebie, Penkroffie.
— Nie, Nabie — odpowiedział marynarz — muszę się zająć przyrządzeniem żagli, lin i wszystkiego, czego potrzeba do naszego statku. Musisz więc obejść się beze mnie.
— Więc może pan, panie Harbercie.
— Ja, Nabie, muszę jutro pójść do owczarni.
— To już chyba pan Spilett zechce mi dopomóc.
— Najchętniej, Nabie — odpowiedział reporter. — Ale muszę cię uprzedzić, że jeżeli odkryjesz mi sekrety kuchenne, to je wydrukuję.
— I owszem, panie Spilett, i owszem — odpowiedział Nab.
Tym sposobem reporter został pomocnikiem Naba i zaraz nazajutrz zaczął pełnić nowe obowiązki. Przedtem Cyrus zawiadomił go o skutku poszukiwań w studni, i obaj zgodzili się, że choć nic nie znaleziono, ukrywała się tam jakaś tajemnica.
Przez cały tydzień trwały tak tęgie mrozy, że koloniści nie mogli wyjść z domu, i przez ten czas marynarz z Harbertem pracowali tak gorliwie, że wykończyli wszystkie żagle, liny, bloki i inne przyrządy okrętowe. Penkroff zrobił nawet flagę niebieską, czerwoną i białą, korzystając z barwników, znalezionych w roślinach; tylko do połyskujących na banderach okrętów amerykańskich trzydziestu siedmiu gwiazd, przedstawiających Stany Unji, dodał trzydziestą ósmą „Stanu Lincolna”. Wyspę uważał już jako należącą do wielkiej rzeczypospolitej. Tymczasem wywieszono flagę w oknie Granitowego pałacu, a koloniści powitali ją potrójnem: wiwat!
Zima już się skończyła, i zdawało się, że minie bez żadnego ważniejszego wypadku, gdy płaszczyzna Pięknego Widoku o mało co nie uległa spustoszeniu jedenastego sierpnia w nocy.
Koloniści spali głęboko. Około czwartej rano obudziło ich głośne szczekanie Topa. Nie szczekał przy otworze studni, lecz przy drzwiach, skacząc na nie, jakby je chciał otworzyć, a Jow ze swej strony wydawał piskliwe odkrzyki.
— Co ci się stało, Topie? — zapytał Nab, najpierwej przebudzony.
Pies w odpowiedzi głośniej jeszcze zaczął szczekać.
— Co to takiego? — rzekł Cyrus i zerwał się z posłania.
Wszyscy poszli za jego przykładem i, ubrawszy się naprędce, pootwierali okna i wyjrzeli. Tak było ciemno, że zaledwie mogli dojrzeć śnieg, leżący na ziemi, zato usłyszeli dziwne szczekanie, dowodzące, że na wybrzeżu znajdują się zwierzęta, których nie mogli dojrzeć.
— Co to być może? — zapytał Penkroff.
— Wilki, jaguary lub małpy — odpowiedział Nab.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/184
Ta strona została przepisana.