— Wszystko, co tu widzimy — rzekł Gedeon Spilett — dowodzi nietylko, że ludzie kiedyś tu byli, lecz jeszcze, że tu mieszkali przez pewien czas. Teraz zachodzi tylko pytanie, co to byli za ludzie, ilu ich było i ilu zostało?
— W znalezionym dokumencie jest wzmianka o jednym tylko — rzekł Harbert.
— Którego znaleźć musimy, jeżeli tylko znajduje się jeszcze na wyspie — dodał marynarz.
Doszli wreszcie do strumienia i tam ujrzeli kawałek ziemi, widocznie uprawianej niegdyś; rosły na niej jeszcze różne zdziczałe warzywa. Harbert nie posiadał się z radości, gdy poznał ziemniaki, kapustę, marchew, rzodkiew, które tak łatwo będzie mógł przewieźć i rozmnożyć na wyspie Lincolna.
— Wybornie! — rzekł Penkroff. — Gdybyśmy nawet nie znaleźli tu nikogo, to i tak podróż nasza nie będzie bez korzyści, Bóg nagradza nas tym sposobem za nasze dobre chęci.
— Bez wątpienia — odpowiedział Gedeon. — Ale stan, w jakim znajduje się obecnie ten warzywny ogród, każe wnosić, że wysepka jest całkiem niezamieszkana.
— Masz pan słuszność — odrzekł Harbert — gdyż w przeciwnym razie nie zaniedbanoby uprawy tak pożytecznych roślin.
— Tak — rzekł Penkroff — widać, że przybyliśmy za późno...
— W takim razie należy przypuścić, że znaleziony przez nas dokument już dawno był napisany?
— Bardzo to być może — odpowiedział Penkroff. — Ale noc się zbliża, i czas już zawiesić nasze poszukiwania.
— Tak, wracajmy na statek — rzekł reporter — a jutro rozpoczniemy je na nowo.
Już mieli odejść, gdy Harbert dostrzegł o kilkanaście kroków dalej coś w rodzaju budynku wśród drzew. Pobiegł zobaczyć, co to być mogło, i zawołał:
— To chatka!
Penkroff i Spilett pobiegli natychmiast. Pomimo zmroku rozpoznali, że chata była zbudowana z desek, pokrytych grubem, nasyconem smołą płótnem. Marynarz popchnął drzwi i śpiesznie wszedł do wnętrza.
Chata była pusta!