Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/195

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXVI.


Co znaleziono. — Noc. — Kilka listów. — Dalsze poszukiwania. — Straszne niebezpieczeństwo. — Harbert. — Na brzegu. — Odjazd. — Niepogoda. — Instynktownie. — Zgubienie drogi. — Światło wporę.


W chacie było ciemno. Podróżni stali chwilę w milczeniu, poczem Penkroff zawołał głośno:
— Jest tu kto?
Nie było odpowiedzi. Marynarz skrzesał ognia i zapalił suchą gałązkę. Przy jej świetle ujrzano małą izbę, jak się zdawało, całkiem opuszczoną, w głębi której znajdował się komin z wystygłym już popiołem i kilku kawałkami drzewa. Penkroff rzucił na nie zapaloną gałązkę, drzewo zapaliło się i żywy płomień oświetlił wkrótce izdebkę.
Spostrzegli wówczas łóżko, a na niem pożółkłe od wilgoci poduszki i kołdry, co dowodziło, że już dawno nikt na niem nie spoczywał. W jednym rogu komina leżały, rdzą pokryte, dwa żelazne garnki i kociołek; przy ścianie stała szafa, a w niej wisiało napół zbutwiałe marynarskie ubranie; na stole leżało cynowe nakrycie na jedną osobę i biblja. W kącie izby stały narzędzia robocze, jak motyka, łopata, drąg żelazny i dwie strzelby myśliwskie, z których jedna zepsuta. Na półce, przybitej do ściany, stała baryłka prochu, druga śrutu i kilka pudełek z wędkami. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, na którą zapewne całe lata się składały.
— Pustka — rzekł reporter.
— I zdaje się, oddawna nikt tu nie mieszka — dodał Harbert.
— Panie Spilett — odezwał się Penkroff — sądzę, że lepiej będzie, jeżeli, zamiast wracać na statek, przepędzimy tu noc dzisiejszą.
— Masz słuszność — odpowiedział Spilett — tem więcej, że choćby gospodarz domu wrócił, nie rozgniewa się o to, że nas tu zastał.
— Nie wróci już — rzekł marynarz.
— Czy sądzisz, że opuścił wyspę?
— Nie. Gdyby ją opuścił, zabrałby z sobą broń i sprzęty, bo wiesz pan dobrze, jak wielką cenę przywiązuje każdy rozbitek do tych rzeczy, które dla niego były prawdziwym skarbem. Nie! — powtórzył marynarz z głębokiem przekonaniem — on jest dotąd jeszcze na wyspie... żywy lub umarły. Jeżeli umarł, to niepodobna przypuścić, aby się sam pochował, znajdziemy więc przynajmniej jego kości.
Korzystając z zapasu drzewa, leżącego w chacie, dołożyli go do ognia, aby na wszelki wypadek nie pozostać w ciemności, zamknęli drzwi i, usiadłszy na ławie, postanowili tak doczekać rana. Znajdowali się w takiem usposobieniu umysłu, że, gdyby drzwi otworzyły się nagle i ktoś stanął przed nimi, nie zadziwiłoby ich to