róg; oto obraz upośledzonej istoty, która jednak miała prawo nazywać się człowiekiem! Pomimo woli nasuwało się pytanie, czy w tem ciele ukrywa się jeszcze dusza, czy nie ożywiają go tylko same zwierzęce instynkty?
— Czy pewnym jesteś, panie Spilett, że to jest, a przynajmniej był kiedyś człowiek? — zapytał Penkroff.
— Niestety! nie ulega to wątpliwości — odpowiedział reporter.
— Czyżby to on miał być rozbitkiem, którego szukamy? — zapytał Harbert.
— Tak — odrzekł Gedeon — lecz nieszczęśliwy nie ma w sobie już nic ludzkiego!
Reporter miał słuszność. Widoczne było, że jeżeli nawet nieszczęśliwy był kiedyś człowiekiem cywilizowanym, to długa samotność uczyniła go dzikim, a nawet gorzej jeszcze, bo zdziczałym. Z gardła jego, przez zęby zaciśnięte i ostre, jak u mięsożernych zwierząt, wychodziły chrapliwe dźwięki. Pamięć musiał utracić już dawno i oddawna także zapewne nie umiał już używać narzędzi, broni, ani rozniecić ognia! Znać było, że jest silny, zręczny, zwinny, lecz zarazem, że te fizyczne przymioty rozwinęły się w nim kosztem przymiotów duchowych.
Gedeon Spilett przemówił do niego. Zdawało się, że nietylko nie rozumie, lecz i nie słyszy. Jednak, gdy reporter patrzył w jego oczy, zdawało mu się, że myśl i rozum nie wygasły w nim zupełnie.
Leżał spokojnie na ziemi, nie usiłując rozerwać krępujących go więzów. Czyżby obecność ludzi, do których niegdyś sam był podobny, tak silne i przygnębiające uczyniła na nim wrażenie? Czy w jakim zakątku jego mózgu odezwało się przelotne wspomnienie tego, że i on kiedyś był człowiekiem? Czy nakoniec uciekłby, czy też pozostał, gdyby go uwolniono z więzów? To ostatnie pytanie najłatwiej było rozwiązać, lecz ani Gedeon, ani towarzysze jego nie chcieli wystawiać nieszczęśliwego na próbę. Reporter przyglądał mu się długo z nadzwyczajną uwagą, a potem rzekł:
— Jakimkolwiek jest obecnie, jakimkolwiek był dawniej i jakimkolwiek będzie, obowiązek nakazuje nam zabrać go z sobą na Wyspę Lincolna.
— O! tak, tak — zawołał Harbert. — Może przy troskliwych staraniach potrafimy w nim wzniecić iskierkę rozumu.
— Dusza nie umiera — rzekł reporter — a dla nas będzie to prawdziwa radość, jeżeli zdołamy podźwignąć bliźniego z upadku i zezwierzęcenia.
Penkroff wstrząsnął głową z powątpiewaniem.
— W każdym razie trzeba spróbować, sama ludzkość nam to nakazuje — odpowiedział reporter.
Był to rzeczywiście ich obowiązek, jako chrześcijan i ludzi cy-
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/199
Ta strona została przepisana.