ogromnym obszarze, na którym nie zdołałby już odszukać właściwej drogi.
Noc z 18 na 19 była zimna i ciemna, jednak około jedenastej wiatr znacznie się zmniejszył, morze się uspokoiło i statek mógł posuwać się prędzej po kołyszącej się lekko jego powierzchni. Jednak ani Penkroff, ani towarzysze jego nie zasnęli, gdyż niepokój spędzał sen z ich powiek; wiedzieli, że albo o wschodzie słońca zobaczą wyspę Lincolna, albo też przekonają się, że statek zboczył z drogi, a w takim razie prawie niepodobieństwem będzie wrócić do towarzyszów, pozostałych na wyspie.
Penkroff nie tracił jednak nadziei i odwagi. Siedząc przy rudlu, starał się przebić wzrokiem otaczające go ciemności. Około godziny drugiej po północy zerwał się nagle, wołając:
— Ogień! ogień!
Rzeczywiście o jakie dwadzieścia mil na północo - zachód błyszczało żywe światło. Tam musiała być wyspa Lincolna, a ogień, zapalony przez Cyrusa Smitha, wskazywał gdzie jej szukać należy.
Penkroff przekonał się wtedy, że zboczył na północ, zmienił więc kierunek i płynął w prostej linji do światła, błyszczącego wdali, jak gwiazda pierwszej wielkości.
Nazajutrz 20 października o siódmej rano Bonawentura dopłynął szczęśliwie do ujścia Mercy.
Cyrus Smith i Nab, zaniepokojeni przedłużającą się nieobecnością towarzyszów, już o świcie weszli na płaszczyznę Pięknego Widoku, skąd też nakoniec dostrzegli zbliżający się statek.
— Dzięki Bogu! to oni! — zawołał Cyrus Smith.
Co do Naba, ten zaczął z radości tańczyć, kręcić się dokoła, klaszcząc w ręce i wołając:
— To oni, mój drogi panie!
Inżynier mógł wreszcie dostrzec osoby, znajdujące się na pokładzie Bonawentury, i nabrał przekonania, że Penkroff nie znalazł już rozbitka na wyspie Tabor lub że ten nieszczęśliwy nie chciał zamienić swego więzienia na inne.
Gdy statek przybił do brzegu, inżynier i Nab byli już tam. Cyrus, pozdrowiwszy ich, zawołał:
— Byliśmy o was bardzo niespokojni! Czy nie spotkało was co złego?