że nieszczęśliwy chciał rzucić się w strumień, oddzielający go od lasu, posunął się już naprzód, ale cofnął się natychmiast, pochylił głowę, i dwie łzy wielkie potoczyły się z jego oczu.
— A! — zawołał Cyrus Smith — płaczesz, więc znów jesteś człowiekiem!
Tak, nieszczęśliwy zapłakał! Widać jakieś wspomnienie odżyło w jego umyśle i, podług wyrażenia Cyrusa, przez te łzy odzyskał człowieczeństwo. Koloniści odsunęli się, aby czuł się zupełnie swobodnym, ale nie myślał korzystać z wolności. Wkrótce też Cyrus odprowadził go do Granitowego pałacu.
Od tego dnia zdawało się, że nieznajomy mniej unikał towarzyszów. Widoczne było, że ich słyszy i rozumie i tylko nie chce mówić z nimi. Pewnego dnia Penkroff, stojąc pod drzwiami jego pokoju, usłyszał, jak mówił sam do siebie:
— Ja tutaj? Nigdy! o! nigdy!
Marynarz zawiadomił o tem natychmiast towarzyszów.
— Jest w tem jakaś bolesna tajemnica — rzekł Cyrus Smith.
Nieznajomy zaczął z własnej ochoty pracować w ogrodzie warzywnym, często jednak zatrzymywał się i stał długo, pogrążony w głębokiem zamyśleniu. Jeżeli który z kolonistów zbliżył się do niego, cofał się prędko, a z piersi jego wydobywały się bolesne łkania.
Czyżby wyrzuty sumienia były tego powodem? Tak się zdawało, i Gedeon Spilett rzekł pewnego dnia:
— Zdaje mi się, iż dlatego nic nie mówi, że zbyt wiele miałby do powiedzenia.
W kilka dni później, gdy nieznajomy, pracując na płaszczyźnie, wypuścił z rąk rydel i stał nieruchomy z twarzą zalaną łzami, Cyrus Smith, zdjęty litością, zbliżył się do niego i rzekł łagodnie, dotykając jego ramienia:
— Mój przyjacielu!
Nieznajomy opuścił wzrok, a gdy Cyrus chciał go wziąć za rękę, odskoczył od niego.
— Mój przyjacielu — rzekł Cyrus stanowczo — patrz na mnie, chcę tego!