Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/232

Ta strona została przepisana.

rozbicia, jakim sposobem nasza łódka zerwała przytrzymujące ją sznury i przypłynęła z biegiem Mercy, wtenczas właśnie, gdyśmy jej potrzebowali, jakim sposobem, po napadzie małp, drabina została spuszczona, abyśmy mogli wrócić do Granitowego pałacu, jakim sposobem nakoniec w czasie pierwszej naszej wycieczki na morze przypłynęła w samą porę butelka, zawierająca dokument, i nareszcie kto go tam umieścił, skoro Ayrton zapewnia, że go nie napisał?
Harbert, Penkroff i Nab spoglądali na siebie, nie wiedząc, co mają odpowiedzieć. Dotąd przypisywali to wszystko szczęśliwemu zbiegowi okoliczności; teraz dopiero wspomniane wypadki zaczęły im się ukazywać we właściwem świetle.
— Masz słuszność — odezwał się Penkroff — że trudno to wszystko wytłumaczyć.
— Otóż — dodał inżynier — trzeba do tych faktów dodać jeszcze jeden, równie niezrozumiały jak inne.
— Jaki, panie Cyrusie?
— Wszak mówiłeś, Penkroffie, że, wracając z wyspy Tabor, widzieliście ogień na wyspie Lincolna?
— Bez wątpienia — odpowiedział marynarz.
— Jesteś pewny, że widziałeś ogień?
— Tak pewny, jak tego, że teraz na pana patrzę.
— A ty, Harbercie?
— I ja to samo, panie Cyrusie — zawołał Harbert. — Ten ogień błyszczał jak gwiazda pierwszej wielkości.
— Więc może to była gwiazda? — zapytał inżynier.
— Nie — odpowiedział Penkroff — naprzód całe niebo było pokryte gęstemi chmurami, a powtóre gwiazda nie mogłaby świecić tak nisko. Zresztą zapytaj reportera, wszakże on widział go także.
— Tak, widziałem — odrzekł reporter — i dodam jeszcze, że ogień ten rzucał dokoła światło tak jasne, jak światło elektryczne.
— Tak, tak — zawołał Harbert — i z pewnością to światło paliło się nad Granitowym pałacem.
— Cóż więc na to powiecie — rzekł inżynier — gdy was zapewnię, że w nocy z 19 na 20 października ani Nab, ani ja nigdzie na wyspie nie zapalaliśmy ognia?
— Nie zapalaliście?... — zawołał Penkroff, tak zdumiony, że nie mógł dokończyć pytania.
— Tak, a nawet nie wychodziliśmy wcale z Granitowego pałacu. Skoro więc ogień się palił, musiała go inna rozniecić ręka!
Harbert, Penkroff i Nab nie mogli już powątpiewać, że na wyspie znajdowała się tajemnicza istota, wprawdzie sprzyjająca kolonistom, ale zawsze tajemnicza.
Gdzież się jednak ukrywała i dlaczego tak ich starannie unikała? Na to pytanie żadnej nie mogli dać odpowiedzi.