krajami, powierzając odlatującemu ptakowi karteczkę, na której opisał swoje i towarzyszów położenie, lecz na środek ten niewiele można było liczyć. Teraz niespodziewanie — dnia 17 października, statek ukazał się na pustem zawsze morzu; jacyś ludzie zbliżali się do wyspy.
Tak, nie można już było wątpić, okręt unosił się na morzu! Ale czy się zatrzyma, czy popłynie dalej? O tem dowiedzą się za kilka godzin.
Cyrus i Harbert przywołali natychmiast Gedeona, Penkroffa
i Naba do wielkiej sali Granitowego pałacu i zawiadomili ich o tak nadspodziewanem zdarzeniu. Penkroff, chwytając lunetę, pobiegł natychmiast do okna a po niejakim czasie zawołał głosem, nie zdradzającym wielkiej radości:
— Tam do licha! To naprawdę okręt!
— Czy zbliża się do nas? — zapytał Gedeon.
— Tego nie można jeszcze poznać, gdyż dotąd widać tylko maszty, lecz pudła niepodobna jeszcze dostrzec.
— Cóż nam czynić wypada? — zapytał Harbert.
— Czekać — odpowiedział Cyrus.
Koloniści zamilkli i wpadli w głębokie zamyślenie, niepewni, czy mają pragnąć, czy też obawiać się przybycia statku, czy znajdą na nim przyjaciół, czy wrogów? Bez wątpienia nie znajdowali się w rozpaczliwem położeniu wyrzuconych na nieurodzajny i skalisty kawałek ziemi, którzy, pozbawieni najpierwszych środków życia, oczekują z utęsknieniem chwili wyzwolenia; Penkroff i Nab nawet z żalem opuściliby ukochaną wyspę, na której czuli się tak szczęśliwi i bogaci. W każdym razie ten statek przybywa jednak z krajów zaludnionych, a może nawet przynosi im wiadomości z ich rodzinnej ziemi. Łatwo więc pojąć, że widok jego musiał silne na nich uczynić wrażenie.
Od czasu do czasu Penkroff przysuwał się do okna i z natężoną uwagą przyglądał się przez lunetę statkowi, oddalonemu jeszcze o dwadzieścia mil od wyspy. Koloniści nie mogli dotąd żadnym znakiem zwrócić na siebie jego uwagi, nie dostrzeżonoby jeszcze flagi ani ognia i nie dosłyszanoby wystrzału. Nie ulegało tylko wątpliwości, że wyspa, posiadająca wysoką górę, nie ukryje się przed wzrokiem osady statku, ale czy pomimo to okręt nie popłynie dalej? Może zresztą tylko wypadek zapędził go na tę część oceanu Spokojnego?
Na to pytanie, które każdy z kolonistów zadawał sobie w myśli, mogła posłużyć za odpowiedź uwaga Harberta:
— A może to Duncan?
Wspomnieliśmy już, że jacht lorda Glenarvana, który miał zabrać Ayrtona z wyspy Tabor, nazywał się Duncan; nie byłoby nic więc nadzwyczajnego, aby statek, udający się tam, był widziany z wyspy Lincolna.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/235
Ta strona została przepisana.