— Tak, przekonamy się, i dałbym głowę, że w kanale skał niema.
— Powiedz mi, panie Cyrusie, czy i w tem zdarzeniu widzisz coś nadzwyczajnego? — zapytał Penkroff.
Inżynier milczał.
— Bądź co bądź — rzekł Gedeon — nie zaprzeczysz, Penkroffie, że czyto przez wysadzenie w powietrze, czy przez rozbicie o skałę, statek zatonął w samą dla nas porę.
— O! tak! bez wątpienia!... ale teraz nie o to nam idzie. Pytałem się pana Cyrusa, czy w tem widzi coś nadzwyczajnego.
— Pod tym względem jeszcze nic stanowczego powiedzieć nie mogę — odrzekł inżynier.
Odpowiedź ta nie zadowoliła Penkroffa. Był przekonany i chciał przekonać innych, że statek był wysadzony w powietrze. Nie mógł przypuścić, aby w łożysku kanału, wysłanem miałkim, jak całe wybrzeże, piaskiem, ukrywały się skały: zresztą bryg zatonął w czasie najsilniejszego przypływu morza, miał tedy więcej wody, niż mu było potrzeba do przepłynięcia szczęśliwie ponad skałami, niewidocznemi nawet przy odpływie. Statek nie uderzył więc o skałę, skoro nie mogło być uderzenia, a zatem został wysadzony w powietrze.
Około drugiej po południu koloniści wsiedli do łódki i udali się na miejsce wypadku. W tej chwili pudło statku zaczęło już wychylać się ponad wodą. Speedy nie leżał, jak mniemał Penkroff, na lewym boku, lecz przewrócił się prawie spodem dogóry.
Koloniści opłynęli dokoła pudło i w miarę, jak woda opadała, rozpatrywali straszne skutki. Na przodzie, po dwóch stronach, boki były strasznie potrzaskane, i niepodobna było nawet myśleć o zapchaniu otworów, przepuszczających wodę. Nietylko że z całej tej części znikła miedziana blacha, lecz nadto nie pozostało nawet śladu z klepek i okuć. Wzdłuż całego pudła gwoździe i śruby obluzowały się lub powypadały, a belka, idąca wzdłuż pudła, rozłupała się na dwoje.
— Do licha! — rzekł Penkroff. — Trudno byłoby naprawić taki statek!
— Nietylko trudno, ale i niepodobna — powiedział Ayrton.
— W każdym razie — rzekł Gedeon — wybuch, jeżeli to miał być wybuch, dziwne wydał skutki! Roztrzaskał pudło statku w dolnych jego częściach, zamiast rozsadzić pokład i górne części! Zdawałoby się, że te szerokie otwory możnaby prędzej przypisać uderzeniu o skałę, niż wybuchowi prochu.
— Niema skał w tym kanale — odpowiedział marynarz. — Zgodzę się na wszystkie przypuszczenia z wyjątkiem rozbicia o skałę.
— Starajmy się wejść do wnętrza statku — rzekł inżynier — może tam odnajdziemy powody zniszczenia.
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/257
Ta strona została przepisana.