— Kto to jednak być może? — zawołał Penkroff. — Zna nas doskonale, a my go nie znamy. Jeżeli to rozbitek, to czemuż się ukrywa? Wszak jesteśmy uczciwymi ludźmi, a towarzystwo uczciwych nie może być przykre dla nikogo! Czy on dobrowolnie osiadł na wyspie? Czy może odpłynąć, kiedy zechce? Czy przebywa tu jeszcze, czy też już się oddalił?...
W ciągu tej rozmowy Penkroff, Harbert i Spilett weszli na pokład Bonawentury.
— A to co? — zawołał marynarz, patrząc na linę od kotwicy. — Dziwna rzecz!...
— Co takiego, Penkroffie? — zapytał reporter.
— To nie ja zawiązałem ten węzeł.
Mówiąc to, wskazywał na sznur, którym lina kotwicy przymocowana była.
— Jakto nie ty, a więc któż? — zapytał Spilett.
— Tego nie wiem, ale mogę przysiąc, że nie ja. To jest węzeł płaski, a ja zawsze robię podwójny.
— Nie omyliłeś się, Penkroffie?
— Nie, nie omyliłem się, nie mogłem się omylić. U marynarza zamienia się to w nałogowe nawyknienie, nawet bezwiednie zawiązuje tak, a nie inaczej.
— W takim razie — rzekł Harbert — trzebaby wnosić, że korsarze byli na pokładzie.
— Nie wiem, kto był, ale to pewna, że podniósł a następnie zarzucił napowrót kotwicę — odpowiedział marynarz. — Patrz! jeszcze jeden dowód, zdjęto płótno zabezpieczające linę od tarcia.
— Zdaje się jednak, że gdyby Bonawentura dostał się w ręce korsarzy, uciekliby...
— Uciekliby?... czy na wyspę Tabor?... I ty myślisz, że odważyliby się wypłynąć na morze na tak małym statku?
— Prócz tego musieliby wiedzieć o istnieniu wyspy Tabor — dodał reporter.
— Bądź co bądź, jestem tak pewny, że nasz Bonawentura mimo naszej wiedzy wypłynął na morze, jak tego, że nazywam się Penkroff.
— Czyżby to jednak być mogło, abyśmy nie wiedzieli, że Bonawentura oddala się i zbliża do wyspy? — zapytał reporter.
— O? panie Spilett, nato dość wypłynąć w nocy.
— Prawda — odpowiedział Gedeon. — Ale pomimowoli nasuwa się znów pytanie, w jakim celu korsarze robili tę wycieczkę i czemu, zabrawszy raz statek, odprowadzili go do portu?
— Ha! panie Spilett, policzmy to do rzędu niezrozumiałych dla nas wypadków, które nas już spotykały, i nie myślmy o tem więcej! Szło nam głównie o to, abyśmy zastali tu jeszcze Bonawenturę, i zastaliśmy, dzięki Bogu; źle tylko, że dopóki rozbójnicy znajdować się
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/268
Ta strona została przepisana.