— I? — powtórzył Penkroff blady i drżący.
— I statek, nie mający sternika, rozbił się o skały.
— A podli niegodziwcy! Nikczemni zbóje! — krzyknął zrozpaczony Penkroff.
— Penkroffie! — rzekł Harbert — zbudujemy nowy statek, daleko większy i nazwiemy go Bonawenturą. Wszak mamy teraz tyle żelaza i różnych szczątków z brygu.
— Ale czy wiesz o tem, że na zbudowanie statku o trzydziestu lub czterdziestu beczkach potrzeba blisko sześć miesięcy czasu?
— Cóż robić, Penkroffie — rzekł inżynier — musimy odłożyć naszą podróż aż do przyszłego roku. Może też to opóźnienie nie przyniesie nam szkody.
— Ach! mój Bonawentura! mój biedny Bonawentura! — powtarzał Penkroff, strapiony utratą statku, którym się tak chlubił i który kosztował go tyle pracy!
Aby go pocieszyć i wynagrodzić sobie poniesioną stratę, koloniści postanowili zająć się wkrótce zbudowaniem nowego statku; teraz zaś zajęli się głównie wycieczką w góry.
Poszukiwania, rozpoczęte tego samego dnia, trwały cały tydzień. Poprzeczne pasma gór, rozchodzące się od góry Franklina, wraz z licznemi rozgałęzieniami, tworzyły prawdziwy labirynt dolin, wąwozów i parowów. Kto wie, czy w głębi tych wąwozów nie ukrywał się właśnie ten, którego szukać zamierzali? W żadnej innej części wyspy nie można było ukryć się tak dobrze, jak wśród tych gór, zarośli i wąwozów.
Zwiedzali najprzód dolinę, ciągnącą się na południc wulkanu, z której wypływa rzeka Spadku; tam Ayrton pokazał im jaskinię, do której schronili się zbrodniarze i w której sam przecierpiał tyle. Jaskinia była zupełnie w tym stanie, w jakim ją Ayrton zostawił; znaleźli w niej jeszcze proch, kule i żywność, które złoczyńcy złożyli tam na zapas. Dolinę osłaniały pyszne, przeważnie iglaste drzewa. Następnie zapuścili się w ciasny wąwóz, doprowadzający do znanego im wybrzeża, na którem bazaltowe skały układały się w tak malownicze grupy. Tu drzewa były rzadsze, głazy zastępowały murawę; dzikie kozy i muflony pięły się po skałach; odtąd rozpoczynała się dzika i jałowa część wyspy. Z dolin, rozchodzących się u stóp góry Franklina, trzy tylko były równe, żyzne i zarosłe bujną roślinnością, jak ta, wśród której zbudowano owczarnię, ale te trzy doliny koloniści zwiedzili już dawniej i nie znaleźli tam nic, coby pozwalało wnosić, że ktoś na jednej obrał sobie mieszkanie. Czyżby więc nieznany ich opiekun przebywał w głębi niedostępnego wąwozu, wśród złomów skał, lub zastygłych potoków lawy?...
Z północnej strony rozchodziły się od podstawy góry Franklina dwie szerokie doliny, pozbawione wszelkiej roślinności, zasiane gła-
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/298
Ta strona została przepisana.