Na znak dany przez Cyrusa wiosła uderzyły w wodę, a rozpryskujące się jej kropelki błyszczały jak diamenty. Łódka zaczęła się zbliżać do ogniska i wkrótce już tylko kilkadziesiąt sążni oddzielało ją od niego.
W tem miejscu woda zalewała przestrzeń, mającą około trzystu pięćdziesięciu stóp szerokości, i tworzyła małe jezioro; dalej rozściągała się ściana bazaltowa, zamykająca z tej strony pieczarę, rozszerzoną tu znacznie. Sklepienie, ściany, kolumny silnie oblane były światłem elektrycznem; zdawało się, jakby to światło od nich się rozchodziło. Koloniści dostrzegli unoszący się w środku jeziora przedmiot znacznych rozmiarów, z którego boków wychodziły promienie tak żywe. Przedmiot ten, przypominający kształtem ogromnego wieloryba, był długi na jakie dwieście pięćdziesiąt stóp, a wznosił się nad poziom jeziora na dziesięć lub dwanaście.
Łódź zbliżyła się do niego. Cyrus wstał z ławki i czas jakiś spoglądał na przedmiot z widocznym niepokojem, potem zawołał, schwyciwszy rękę reportera:
— Ależ to on! on z pewnością!...
Po tych słowach usiadł, wymawiając jakieś nazwisko, tak cicho, że je tylko Gedeon mógł usłyszeć. Widać, że reporter znał je dawniej, gdyż uczyniło na nim bardzo silne wrażenie, i odpowiedział stłumionym głosem:
— Czy to być może! On! Człowiek wyjęty z pod opieki prawa!
— Tak, to on! — odpowiedział Cyrus.
Na rozkaz inżyniera czółno przybiło do lewego boku tego dziwnego statku. Koloniści weszli na platformę i przez otwartą klapę spuścili się do wnętrza po drabinie. Znaleźli się najprzód w długim korytarzu oświetlonym; w końcu jego znajdowały się drzwi, które Cyrus otworzył.
Przeszli szybko przez wspaniale urządzoną salę, przytykającą do bibljoteki. Inżynier otworzył drzwi, znajdujące się w głębi bibljoteki i zdumionym oczom kolonistów przedstawił się obszerny salon, czyli muzeum, gdzie obok prawdziwych skarbów z dziedziny mineralogji, nagromadzone były drogocenne dzieła sztuki i przemysłu. Wszedłszy tam, sądzili, że się znajdują w zaczarowanej krainie.
W jednym rogu salonu, na niskiej sofce, pokrytej bogatym kobiercem, leżał człowiek, który, jak się zdawało, nie dostrzegł ich jeszcze.
Cyrus postąpił parę kroków, potem głośno i dobitnie wyrzekł następujące słowa:
— Kapitanie Nemo, wezwałeś nas, jesteśmy!...