Cyrus wpatrywał się uważnie w gęsty dym i przysłuchiwał się bacznie, czy nie usłyszy oddalonego grzmotu; poczem rzekł, zwracając się do towarzyszy:
— Niema co taić, przyjaciele, że nastąpiła nader ważna zmiana; materje wulkaniczne nie są już tylko w stanie wrzenia, lecz zajęły się ogniem, i zagraża nam bliski wybuch wulkanu.
— No to i cóż, panie Smith, będziemy mieli na co patrzeć, a jak się wulkan popisze, to mu przyklaśniemy, boć zresztą, sądzę, że nas to nic a nic nie może obchodzić.
— Kto wie, Penkroffie — odrzekł inżynier. — Wprawdzie dawne ujście lawy pozostaje otwarte i dzięki jego położeniu dotąd krater zawsze wyrzucał lawę od strony północnej, jednak...
— Jednak, ponieważ wybuch wulkanu żadnej nie przynosiłby korzyści, więc najlepiej, żeby go nie było — rzekł reporter.
— A może też — rzekł marynarz — wulkan wyrzuci substancje, które będziemy mogli zużytkować?
Cyrus potrząsł przecząco głową; on wiedział, że ten niespodziewany wybuch nic dobrego nie wróży. Chociaż z powodu położenia krateru lasom ani uprawnej części wyspy nie zagrażało bezpośrednio niebezpieczeństwo, mogły jednak wywiązać się groźne następstwa. Często wybuchom wulkanicznym towarzyszy trzęsienie ziemi, a w takim razie wyspa, utworzona z najróżnorodniejszych materjałów, jako to: z jednej strony z bazaltu, z drugiej z granitu, od północy z lawy, od południa z granitu ruchomego, skutkiem czego części te jej nie mogły być bardzo silnie połączone z sobą — nie miała dostatecznej siły oporu; choćby więc wybuch i rozlanie się substancyj wulkanicznych samo przez się nie stanowiły zbyt groźnego niebezpieczeństwa, to jednak wstrząśnienie w łonie ziemi mogło stać się nader zgubne dla wyspy.
— Zdaje mi się — rzekł Ayrton, który, leżąc, przyłożył ucho do ziemi — zdaje mi się, że słyszę głuchy odgłos, tak, jakgdyby po bruku toczył się wóz, naładowany żelazem.
Wszyscy zaczęli przysłuchiwać się bacznie i przekonali się, że Ayrton się nie mylił. Obok jakby turkotu kół słychać teraz jeszcze było świst podziemny, jakgdyby gwałtowny wicher dął gdzieś w łonie ziemi — ale właściwy wybuch dotąd słyszeć się nie dawał. Można więc było wnosić, że ponieważ gazy znalazły wolne ujście przez szeroki komin centralny, zatem niema się co obawiać gwałtownych wstrząśnień, ani wybuchu.
— Kroć sto tysięcy! — krzyknął Penkroff. — Nie traćmy czasu i chodźmy do roboty. Niech sobie góra dymi, jęczy, ryczy, bucha ogniem i płomieniami, niech się bawi, jak sama chce, ale my nie próżnujmy. Dalej! Ayrtonie, Nabie, Harbercie, panie Cyrusie, panie Spillet, dziś wszyscy bez wyjątku musimy pracować pilnie. I dla
Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/326
Ta strona została przepisana.