się być tak samo naturalną jak rozwiązanie w komedyi Szekspira.
Przyszedłszy do tego wniosku, bracia z uczuciem zadowolenia podnieśli się z siedzenia i zacierając ręce zaczęli uśmiechać się do siebie. Kwestya wydania za mąż Heleny była rozstrzygnięta. Jakież trudności mogłyby temu stawać na przeszkodzie? Młody uczony oświadczy się, Helena się zgodzi a gdy te formalności będą załatwione zostanie się tylko jedno: naznaczyć dzień ślubu. A wesele musi być wspaniałe; ślub odbędzie się nie w mrocznej katedrze ś-go Lungo lecz w jasnym wesołym kościele ś-go Andrzeja, gdzie według wyobrażenia braci Melwilów uroczystość podobną będzie do związania się młodości z promienną miłością.
Pogrążeni w swoich myślach, bracia Sam i Seb, nie zauważyli jak drzwi salonu otworzyły się i na progu stanęła śliczna dziewczyna. Twarz jej była zarumieniona od biegu, a w ręku trzymała rozłożoną gazetę: zbliżywszy się do braci Melwilów, obdarzyła każdego z nich dwoma pocałunkami.
— Dzień dobry, wujku Samie — mówiła przytem. — Jak się masz, wujku Sebie?
— Doskonale! — odpowiedział Seb.
— Helenko, przemówił Sam, mamy o czemś do pomówienia z tobą poważnie.
— O czemś poważnem? — a cóżeście takiego wymyślili? pytała miss Campbell, patrząc filuternie to na jednego to na drugiego.
— Znasz młodego uczonego Arystobula Ursiklosa?
— Znam go.
Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.