godne pomieszczenie, i co wieczór chodzić na brzeg morza, żeby oglądać zachód słońca w oczekiwaniu dziwnego zjawiska. Wszystko to należało wykonać koniecznie natychmiast, poczem można było żywić nadzieję, że panna Campbell, po zaspokojeniu swego fantastycznego pragnienia żeby ujrzeć „Zielony promień“, okaże się łaskawszą względem projektów małżeńskich.
Lecz gazeta „Morning-Post“ uprzedziła, zgodnie z prawdą, że ukazywanie się „Zielonego promienia“ bardzo rzadko miewa miejsce. W każdym razie należało przedewszystkiem postanowić, dokąd mianowicie udać się po wypłynięciu z ujścia Klaydy, której wysepki i brzegi nie dozwalały widzieć nawet małej przestrzeni horyzontu zachodniego nieboskłonu. A zatem, ażeby zamiar uskutecznić bez narażenia się na opuszczenie Szkocyi, trzeba było udać albo daleko na północ lub na południe, a wyjeżdżać przed nastaniem mglistej jesieni.
Pannie Campbell wszystko jedno było dokąd jechać, pragnęła ona zobaczyć „Zielony promień“, gdziekolwiek to będzie możliwem, bez względu na to czy to będzie w Irlandyi czy we Francyi lub Hiszpanii.
Nie było co wiele mówić, więc obaj bracia porozumiawszy się spojrzeniem, uśmiechnęli się do siebie dyplomatycznie i oznajmili, że najlepiej będzie pojechać do Obanu.
— I owszem — rzekła miss Campbell — jedźmy do Obanu — ale czy w Obanie widać otwarte morze?
— Rozumie się, że widać — zawołali bracia razem.
— Więc jedźmy!
— Za trzy dni, — mówił jeden z braci.
Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.