Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

koju wód nie mącił szum przesuwających się setek parowców.
— Ten czas jeszcze powróci, i, być może, prędzej niżeli sądzą — wyrzekła Elżbieta z przekonaniem.
— Mam nadzieję, odpowiedział Patrydż że razem z tym czasem powrócą i dawne nasze obyczaje.
Tymczasem widoki na rz. Klaydzie ciągle się zmieniały. Na prawo widać było osadę Patrick w zatoce Kelwin i obszerne doki przeznaczone do budowy żelaznych okrętów. Jaki hałas i huk rozchodził się ztąd po wodzie daleko — daleko, jakiż obłok czarnego dymu wyrywa się ztąd i zaściela niebo! Wszystko to Patrydżowi i jego towarzyszce wydawało się wstrętnem widowiskiem.
Lecz wszystek ten hałas i łoskot przemysłowego miasteczka zaczął w końcu milknąć, a dymy kominów fabryk i przystani ustępowały miejsca pięknym domkom i ślicznym willom otoczonym gęstemi, wielkiemi drzewami, rozrzuconemi w malowniczym nieładzie po skałach zielonych.
Za dawną Kiryniewską osadą Renfrey, na lewym brzegu rzeki rozciągnęły się skały Klipatrykskie, obrosłe gęstym lasem; na prawo ukazała się wioska tej samej nazwy, odznaczająca się tem, że każdy szkot przechodząc koło niej zdejmuje czapkę, albowiem to jest miejsce urodzenia Św. Patryka, patrona Irlandyi.
Rzeka Klayda stawała się coraz szerszą i nakoniec stała się podobną do odnogi morza.
Pani Bessa i Patrydż powitalnie skłonili głowy na widok zwalisk Dyngel-Castel z którym łączy się dużo zdarzeń w historyi Szkocyi a w tejże chwili odwrócili