Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

I młodzieniec, nie mogąc ukryć swego wzruszenia przed świadkami tej sceny, uściskał starca gorąco. Potem zwróciwszy się do kapitana „Glengarry“ rzekł:
— Kapitanie, nie wiem jak mam panu podziękować za okazaną nam usługę.
— Ja, panie, spełniłem tylko swoją powinność, i, prawdę mówiąc, to moi pasażerowie mają więcej prawa do pańskiej wdzięczności, niż ja.
Młody człowiek mocno uścisnąwszy kapitana za rękę, zdjął z głowy kapelusz i z wdziękiem skłonił się przed towarzystwem. W istocie było za co dziękować pasażerom „Glengarry“: gdyby parowiec nie pospieszył z pomocą, to łódź wraz z tymi co na niej byli pogrążoną by została w otchłaniach oceanu.
Podczas wymiany tych uprzejmości panna Campbell trzymała się na uboczu. Ona nie życzyła sobie, ażeby ukazano na nią jako na główną sprawczynię szczęśliwego rozwiązania dramatu. Usunąwszy się do burty, panienka przypomniała sobie cel swojej podróży.
— A promień! A słońce! — zawołała.
— Niema słońca! — odpowiedział Sam.
— Niema promienia! — zawtórzył Seb.
Pomimo że widnokrąg był jasny i przezroczysty a słońce rzucało na niebo swój cudowny „Zielony promień“ miss Campbell nie mogła tego widzieć; w chwili gdy to dziwne zjawisko miało miejsce, myśli jej całkowicie pochłonięte były przez łódź tonącą.
— Szkoda! — szepnęła. — Nie prędko zdarzy się znowu druga sposobność zobaczenia „Zielonego promienia“.