środkową bramę, a zawsze napróżno. Panna Campbell miała prawo być niezadowoloną ze swego partnera: grała ona dobrze i wujowie nie przestawali prawić jej komplementów z tego powodu. Oprócz tego grała z wdziękiem, tak że każdy z upodobaniem patrzał na nią, tylko jeden Arystobulus Ursiklos nie zajmował się nią. Młody uczony wrzał od gniewu. Partya przeciągała się w tych samych warunkach, gdy wtem zaszła nieoczekiwana okoliczność! Ursiklosowi udało się nareszcie skrokować kulę brata Sama, i w myśli postanowił on sobie zegnać ją precz z placu. Ustawiwszy swoją kulę obok kuli Sama, udeptał starannie trawę naokoło nich, postawił lewą nogę na swojej kuli i zamierzywszy się, uderzył z wielkim zamachem po kuli Sama. Równocześnie z tem rozległ się po placu straszny krzyk; był to wykrzyk wielkiego bólu: nieszczęsny niezręcznie skierował młotek i zamiast kulę, z całych sił uderzył się sam w nogę. Biedak zaczął stękać i skarżyć się na swoją dolę — do czego istotnie miał powód, lecz co niemniej było śmieszne. Bracia Melwilowie natychmiast przystąpili do niego i zaczęli troskliwie wypytywać jak się czuje. Na szczęście uczony mąż miał na sobie buty z grubej skóry a to znacznie osłabiło siłę uderzenia.
Wahadłem (vadius), tłómaczył krzywiąc się od bólu — jakiem był mój młotek, opisałem koło koncetryczne z domniemanem kołem na ziemi a że za krótko trzymałem trzonek — więc ztąd uderzenie.
— Chodź pan kończyć partyę — zawołała miss Campbell, my i tak jej nie wygramy.
Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.