Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kończyć partyę! krzyknął Arystobulus z nieukontentowaniem, — poddać się? Nigdy! Biorąc za podstawę formę wyliczenia, to bardzo prawdopodobne że...
— Dobrze, będziem grać dalej, — rzekła miss Campbell.
Lecz żadne formułki ani wyliczenia nie pomogły młodemu uczonemu do wygrania partyi. Kilka jeszcze uderzeń a bracia Melwilowie skończyli partyę, kiedy Arystobulus Ursiklos nie zdążył jeszcze przejść pierwszych wrót. Ażeby pokazać swoim wujom jak jej nieprzyjemnie jest przegrać, miss Campbell uderzyła energicznie swoim młotkiem po kuli, tak, że ta szybko przebiegłszy placyk, przeskoczyła nasyp okalający i trafiwszy na kamień podskoczyła a wskutek inercyi, jakby Ursiklos powiedział, potoczyła się z pagórka na dół ku brzegowi morza. Traf nieszczęśliwy! Nad brzegiem morza, jak raz w tem miejscu, siedział młody artysta przed stalugami. Kula przeleciawszy przez leżącą na ziemi paletę z farbami i niemi pomazana, uderzyła w blejtram i przewróciła go. Artysta obejrzał się spokojnie.
— Zazwyczaj uprzedzają o tem gdy ma nastąpić bombardowanie. Tu coś niebezpieczny kraj — powiedział.
Przeczuwając, że się stanie coś niedobrego, miss Campbell pobiegła za kulą.
— Ach, panie rzekła zmieszana zwracając się do artysty — przebacz mojej niezręczności!
Młody człowiek wstał i uśmiechając ukłonił się grzecznie stojącej przed nim pomieszanej pięknej panience; przytem widocznem było, że jej zakłopotanie