Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

ryzontu; niebo okrywszy się purpurą, odbiło się na zwierciadlanej powierzchni usypiającego morza.
Milcząc, w oczekiwaniu dziwnego zjawiska, stali nasi podróżni, i nie odrywając oczu, widzieli jak słońce podobne do ognistego meteoru, opuszczało się w morze coraz niżej i niżej.
W tem z ust miss Campbell wyrwał się krzyk, a temu zawtórzyły urywane okrzyki ze strony Sinclaira i braci Melwilów. Przyczyną wzruszenia naszych turystów było ukazanie się na horyzoncie statku żaglowego; szedł on z wyspy Edale i sterował ku wyspie Seil. Statek płynął powoli rozpuściwszy żagle a za temi żaglami jak za ekranem ukrył się horyzont, gdzie zachodziło słońce. Widzowie nie mieli już czasu rzucić się w jakąkolwiek stronę, żeby nie stracić z oczu słońca, przylądek zaś na którym stali był bardzo wąski. Miss Campbell w rozpaczy przebiegła z jednego skraju tego występu na drugi; Olivier Sinclair dawał gwałtowne znaki w stronę łodzi i krzyczał do siedzących w niej, aby spuścili żagle. Wszystko napróżno. Nie widzieli ich i nie mogli ich słyszeć. Łódź pędzona lekkim nadbrzeżnym wiatrem posuwała się ku zachodowi, i w tym momencie gdy rąbek słońca zanurzał się w morze, żagle zakryły go zupełnie przed oczami spostrzegawców. Jakież rozczarowanie! Miss Campbell, Olivier Sinclair i bracia Melwill zmartwieni i rozdrażnieni nieoczekiwaną przeszkodą, przeklinali łódkę która ukazała się na morzu, tak nie w porę.