Z wielkiego żalu zapomnieli nawet że czas im było opuścić to miejsce, bo nie było na co czekać dłużej. Tymczasem czółno przybliżywszy się zwolna do wyspy Seil, zahaczyła u jednego z występów, a z niego wysiadł na brzeg jakiś pasażer. Jakież było zdziwienie naszego małego towarzystwa, gdy wysiadający zdjął czapkę i ukłoniwszy się, okazał się nie kim innym, jak panem Arystobulusem Ursiklosem.
— Mister Ursiklos! wykrzyknęła miss Campbell.
— To on! To on! — zawtórzyli jej bracia Melwill.
— „Kto to jest ten pan?“ pomyślał Olivier Sinclair; on jeden ze wszystkich nie znał się z młodym uczonym.
Tak, to był Arystobulus Ursiklos we własnej swej osobie: powracał on z wyspy Luing, gdzie przepędził kilka dni na uczonych wycieczkach.
Jak został przyjęty przez tych którym urocze marzenie zburzył nieoczekiwanem swojem ukazaniem się, odgadnąć łatwo. Bracia Sam i Seb, zapomniawszy o przyzwoitości, nie pomyśleli nawet przedstawić Ursiklosa Sinclairowi. Co się tycze miss Campbell, to ta długo stała milcząca, ściskając piąstki i mrugając oczami aż w końcu wyrwały się z jej ust słowa:
— Panie Ursiklos, lepiej byś pan zrobił niepokazując się wcale, niż popełnić taką niezręczność.
Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.