— Na wyspie Seil — przemówił Olivier Sinclair — niepodobna nam zamieszkać nawet na dni kilka. Oprócz tego, że narazilibyśmy swoje zdrowie, nie osiągnęlibyśmy celu, ponieważ obszar horyzontu morskiego jest zbyt ciasny, a jeżeli pomyślna pogoda da długo na siebie czekać, to być może, że słońce zachodzące właśnie naprzeciw Seil, będzie się wtedy znajdować za wyspami Kolonsay i Orsay, i my go z wyspy Seil nie zobaczymy. Musimy znaleść miejsce bardziej oddalone od archipelagu Hebrydzkiego, gdzieby przed naszemi oczami odsłaniał się nieograniczony ocean Antlatycki.
— Pan może znasz takie miejsce? — zapytała z ożywieniem panna Campbell.
Bracia Melwill oczekiwali równie niecierpliwie na odpowiedź młodego człowieka.
— Miss Campbell, — rzekł — podług mego zdania jest miejsce które znajduje się w lepszych warunkach, niż Oban; ono leży w blizkości Mull — to śliczna wysepka Jona.
— Jona! wykrzyknęła miss Campbell, — Jona! słyszycie drodzy wujaszkowie, a my jeszcze nie jesteśmy tam?
— Będziemy tam jutro — powiedział Sam.
— Jutro przed zachodem słońca — dodał Seb.
— Więc jedźmy — mówiła miss Campbell — a niech wujkowie wiedzą, że jeżeli na Jonie także nie znajdziemy dość rozległego horyzontu, to pojedziemy szukać innego miejsca, objedziemy cały zachodni brzeg
Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.