Potem, w jakąkolwiek pogodę, miss Campbell szła obserwować zachód słońca, w nadziei że słońce w ostatniej chwili swego zajścia i przez chmurę rzuci swój cudowny „Zielony promień“.
A jakie też na obiadach podawane były oryginalne potrawy! Bracia Melwile spożywali z zadowoleniem próby sztuki kulinarnej lubiane niegdyś przez ich rodzinę. Za stołem często też słychać było głosy:
— Proszę, jeśli łaska, jeszcze tych cakes, one takie smaczne że niech się schowają glasgowskie pierożki.
— Proszę jeszcze cokolwiek tych coweus, któremi niegdyś raczyli się nasi górale.
— Zjedz pan jeszcze trochę tego hagges, — tę potrawę opiewaną przez poetę Burnsa.
— Pozwól jeszcze talerzyk hashputh, ona smaczniejsza od wszystkich zup.
— O tak, w gospodzie „Armes Duncan“ jadali doskonale i po szkocku. Trzeba było widzieć braci Melwilów jak się trącali ogromnymi kuflami napełnionymi pieniącem się narodowem piwem albo hummok’iem — wodą jęczmienną. Gdy piwa zabrakło, pili mum albo orgenny lub też dżyn — maleńkiemi kieliszkami.
Jeden tylko Arystobulus Ursiklos narzekał na brak komfortu do którego przywykł, lecz nikt na niego nie zwracał uwagi. Olivier Sinclair brał z sobą często na przechadzkę blejtram i rzucał na nim szkice malowniczych miejscowości podczas, gdy miss Campbell z zajęciem śledziła za jego robotą. Przeszedł 26,
Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.