Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

kli, nie potrzebowali słów, każde z nich pojmowało, czego drugie doświadczało.
Olivier widząc, że huragan nie słabnie, zaczął się mocno niepokoić; nie o siebie, lecz o miss Campbell. Woda w grocie podnosiła się co raz wyżej. Kiedy ucichnie burza i woda zacznie opadać? Nikt nie mógł odpowiedzieć na pytanie. W grocie było zupełnie ciemno, tylko w falach odbijało się zewnętrzne światło i wązkie pasy fosforycznego odblasku gdzieniegdzie oświetlały ciemności.
W chwilach zamigotania światła Olivier spozierał na miss Campbell z obawą i litością. Ona nie tylko że nie upadała na duchu, lecz z uśmiechem spoglądała na nieporównane widowisko; na burzę w grocie. Lecz oto potężny bałwan podniósł się jakby z samej otchłani oceanu i rzucił się na to miejsce, gdzie stali młodzi ludzie. Olivier pochwyciwszy dziewczynę na ręce gotów był walczyć o jej życie, ile mu starczy sił.
— Panie Olivier! Olivier! krzyknęła przerażona.
Nie bój się panno Heleno! Ja cię ocalę, ja cię uratuję ja...
„Przedewszystkiem nie trzeba tracić zimnej krwi“ powtarzał sobie w duchu i starał się panować nad sobą. To było tem konieczniejsze, że dziewczyna zaczęła opadać z sił.
— Panno Heleno! Droga Heleno, mówił chcąc ją uspokoić. Po moim powrocie do Obanu dowiedziałem się że pani.... że dzięki pani uratowany zostałem z wodowiru.
— To pan wiesz o tem, panie Olivierze?