Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz trzeba było pomyśleć o odpoczynku; znużenie robiło swoje i wszyscy poszli spać. Reszta nocy przeszła spokojnie i cicho. Wrażenie dramatu który się odergał w grocie Fingala musiało się na wieki wrazić w umysły wszystkich — tak uczestników jak i świadków.
Olivier, wbrew swojemu usposobieniu, był mocno poruszony; w towarzystwie braci Melvill czuł, się jakby onieśmielony; zdawało mu się, że swoją obecnością przypominał im swój bohaterski czyn i dla tego w przesadnem uczuciu delikatności unikał ich towarzystwa i samotnie włóczył się po wyspie. A podczas tej włóczęgi rozmyślał o przebytych wypadkach; wszystkie jego myśli koncentrowały się w miss Campbell, przypominał sobie każdy szczegół obrony przed szaloną falą, jak omdlałą niósł po oślizgłym występie. O niebezpieczeństwie na jakie sam był wystawiony zapomniał zupełnie. W jego wyobraźni pozostała tylko piękna, zmęczona twarzyczka młodej dziewczyny oświetlonej fosforycznemi blaski; dziewczyna ta dumnie i śmiało stała otoczona burzliwemi bałwanami oceanu — istna bogini burz. W jego uszach dzwięczał słaby głos. „Zkąd pan wiedziałeś?“ — słowa wypowiedziane przez nią na wiadomość iż on wie kto go uratował z wodowiru Korriwrekan. Zdawało mu się że w chwili strasznego niebezpieczeństwa stali w niszy zbliżeni do siebie — nie Olivier Sinclair i miss Campbell, lecz po prostu: Olivier i Helena — dwoje ludzi którzy w obliczu śmierci zbliżyli się do siebie, żeby razem zginąć, albo zacząć nowe życie.