Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.
1szy Gość.
Możesz pan poczekać.... zaraz się polka skończy....
Roquamor (kłaniając się)
Bardzo przepraszam... zaczekam.
(powraca na przód sceny — d.s.) Otóż to, nagroda za moje koszta, trudy i starania.
Marcandier.
(spostrzegając powracającego Roquamora)
Cóż? — nie idziesz pan do żony?
Roquamor (z gniewem)
A tak... łatwy do niej przystęp — chyba poślę po żandarmów, aby mi drogę torowali.
1szy Gość (do drugiego patrząc na salę)
A! otóż i pani Roquamor... Cudne ramiona!.. Jaka kibić wysmukła.. brawo!