Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.
Marcandier (zatrzymując go)
Cóż znowu! uspokój się!.. Goście, których nawet wcale nie znasz i znać nie potrzebujesz, zostaw ich w spokoju... może to intruzy których nikt nie myślał zapraszać!
Roquamor.
Ależ mój kochany!.. Nie dość że jedzą, piją, tańczą, — słowem bawią się za darmo — jeszcze... — Najlepiej zrobię gdy pójdę do mego pokoju — tam przynajmniej nikt nie ośmieli się ubliżyć mi. Do widzenia — idę! (chce odejść głębią)
1szy Gość (stojąc we drzwiach)
Pan znowu tutaj!.. Czego pan właściwie żąda... czy pan nie widzi, że tu ciasno — przepchać się nie można.