Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.
Marcandier.
Bardzo grzeczny i uprzejmy człowiek — chciałbym jednak już odejść.
Imbert.
Tak prędko!.. Lepiej było wcale nie przychodzić.
Marcandier.
Jakiś ty naiwny mój doktorze... Ale prawda — nie powinienem się dziwić... jesteś stanu wolnego... niezwiązany żadną.... gdysię ma jednak żonę.... mój kochany panie spytajno Roquamora — on zazdrosny, dobrze pojmuje...
Imbert.
Wiem, wiem... (wskazując na salę) Czy to nie pani Marcandier?