Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.
Antonia.
Jakto?
Frontignac.
Byłaś pani przed chwilą u portjera?
Antonia.
Cóż ztąd?
Frontignac.
Zatem — pani nie wiesz, że jej mąż — jest na rogu ulicy i śledzi cię! Włożyłbym jego rękę w ogień, że przyjdzie.
Antonia.
Panie!...
Frontignac.
Nie pojmuję co panią skłania przychodzić do mnie — może zamiłowanie scen burzliwych.
Antonia.