Potem ten ktoś przybiega zdyszany i błaga, żeby tej historji nie wierzyć, że niema w niej ani źdźbła prawdy. No, niech pan powie, czy to nie można zwarjować...
— Gdyby pani była we mnie zakochana.
— E..., z panem nie można poważnie rozmawiać.
— Można. Niech pani powie, co panią w tem wszystkiem uderza.
— Pytam, kto pan jest, kto jest ten człowiek, którym się tak wszyscy interesują, o którym te same osoby mówią takie sprzeczne rzeczy. Musi pan mieć szczególny dar budzenia w ludziach raz szacunku i uznania, innym razem ślepej nienawiści.
— To nie dar, to sytuacja.
— Ja sama na sobie się przekonałam, że pan ma dar doprowadzania ludzi do wściekłości. I wtedy, kiedy mi pan publicznie mówił, że jestem głupia...
Twardowski chciał protestować. Nie dopuściła go do słowa.
— Niech się pan nie zapiera, mówił pan. Wtedy właśnie, powiadam, jak na złość, ludzie zaczęli wysławiać pańską mądrość. No, i niech pan powie, jak ja wyglądałam?... Czy pana dziwi, żem się wściekała ze złości?
Mówiła z udaną powagą i zakończyła wybuchem śmiechu.
— Ale ja jestem święta dziewczyna. Wszystko to panu zapomniałam i teraz kłócę się z głupcami, którzy na pana wygadują różne obrzydliwości.
Twardowski był uszczęśliwony, że ma takiego obrońcę.
A jak pani przyjęła historję o mnie i o pani Brzozowskiej
— Byłam wściekła. Kozienieckiemu powiedziałam, że jest głupiec. Ach!...
Ugryzła się w język.
— Nie popełniła pani żadnej niedyskrecji. On sam mi się przyznał, że pani to opowiadał.
Spojrzała nań zdziwiona.
— On nie jest taki zły — rzekł Twardowski. — Okłamał go ktoś, komu wierzył. I gdy się dowiedział, że to kłamstwo, zaraz przyszedł sprostować. Ale pani temu od początku nie wierzyła...
— Powiedziałam mu, że pani Brzozowska mogłaby się na pana obrazić tylko wtedy, gdyby pan był za mało agresywny.
Tę niemoralną opinję panna Wanda wygłosiła z całym spokojem. Natychmiast wszakże dodała z wyrazem surowej powagi:
— Ale o to nie posądziłby pana nikt, kto widział, jak pan z nią flirtował u nas na czwartku.
Zamilkła na chwilę, poczem rzuciła:
— Poco pan chodził do niej na obiad?
Gdyby kto inny zadał mu to niedyskretne pytanie, czułby się dotknięty. W tym wypadku ucieszyło go, że dziewczyna przywłaszcza sobie prawo wdawania się w jego stosunek do innych kobiet.
Popatrzył na nią uśmiechnięty i rzekł:
— Z ciekawości.
— Piękna ciekawość!
— Nikomubym nie powiedział, o co mi chodziło. Ale pani powiem, bo jestem pani wdzięczny, że to panią interesuje.
Dziewczyna się zarumieniła.
— Rozmawiając z panią Brzozowską u państwa w salonie, instynktownie odczułem, że szukała ona znajomości ze mną z jakimś ukrytym zamiarem,
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/101
Ta strona została przepisana.
99