mężczyzn naprawdę kochać nie można. Ten, którego się kocha, musi być silny, mądry, musi umieć panować — wtedy można się mu oddać całkowicie i znaleźć w tem najwyższe szczęście. Powiedziała sobie, że mogłaby kochać tylko takiego mężczyznę, jak Twardowski a w końcu przyznała się przed sobą, iż dałaby wszystko za to, żeby on ją kochał, żeby chciał ją zdobyć, i w częstych marzeniach widziała siebie w jego objęciach.
Teraz już wie, że do niego należy i że on chce tego. To jest jej przeznaczenie i to się stanie.
Siedziała długo w ciemnym salonie, bo służący, zajrzawszy po wyjściu Twardowskiego i nie dostrzegłszy jej, zagłębionej w fotelu, światło przekręcił.
Obudziła się ze swych myśli, gdy drzwi się otwarły i lampy zaświeciły. Weszła pani Czarnkowska.
— Wandeczko, szukam cię po całym domu. Co ty tu robisz pociemku?
Panna Wanda zmieszała się, jak przestępca, złapany na gorącym uczynku.
— Tak się zamyśliłam...
— Że aż zdrzemnęłaś się, co?... Przecie ty tu pewnie siedzisz od wyjścia pana Twardowskiego. Służba mi mówiła, żeś długo z nim rozmawiała.
— Chciałam mu powiedzieć, że my nie wierzymy tym wszystkim obrzydliwościom, które na niego wygadują.
— Dobrześ, dziecko, zrobiła. Dzieje mu się straszna krzywda. A to człowiek taki prawy, taki dzielny i taki kochany! Będziemy walczyły w jego obronie, prawda
— Tak, mamusiu. Powiedziałam mu to.
Pani Czarnkowska wzięła w obie dłonie głowę przybranej córki i ucałowała ją gorąco w czoło. W oczach jej zaświeciły łzy, które Wandę ucieszyły.
Obie były sobie nawzajem wdzięczne, jedna nie wiedząc o powodach drugiej.
Na każdym kroku Twardowski się przekonywał, że Culmer pracuje ze skutkiem.
Nazajutrz po rozmowie z Wandą wstąpił rano do banku, w którym miał do odebrania pieniądze, przekazane z Paryża. Urzędnik, który go załatwiał, rozmawiał z nim z suchą, aż prawie obrażającą grzecznością, gdy inni, szepcząc coś, ostrożnie nań wskazywali. Pewnie mówili sobie, że odbiera pieniądze od obcego mocarstwa, którego jest agentem.
Spotkał na ulicy młodzieńca, którego poznał u Czarnkowskich. Ten uparcie patrzył w inną stronę, żeby mu się nie ukłonić.
Z tego wszystkiego niewieleby sobie robił, gdyby sam jednocześnie prowadził walkę z Culmerem i jego bandą. On jednak nietylko nic dotychczas nie przedsięwziął, ale nie wie jeszcze wszystkiego, co mu do tej walki jest potrzebne.
Wracał do domu zły, przedewszystkiem na siebie...
W domu zastał niespodziewanego gościa. Czekał nań ksiądz Rybarzewski.
— Jakżem rad! — zawołał Twardowski, ściskając rękę proboszcza. — Co księdza sprowadziło do Warszawy?
— Przyjechałem do pana — odrzekł ksiądz z jakąś dziwną powagą. — Czy ma pan czas dla mnie?
— Ile ksiądz zachce.